niedziela, 24 grudnia 2017

Nowy instrument w Fortepianarium. Mannborg 755 po rekonstrukcji.

Do Fortepianarium wkrótce wraca fisharmonia Mannborg 755 po gruntownej rekonstrucji dokonanej przez Bartosza Żłobińskiego.
Oto karta instrumentu :

Typ : fisharmonia systemu ssącego, 2 man., pedał
Właściciel : Marek Toporowski
stan : renowacja z dodaniem dmuchawy elektrycznej dokonana przez Bartosza Żłobińskiego (2017)

Fisharmonia Mannborg Model 755 (1908-1909)

W założeniu jest to instrument ćwiczebny dla organistów. Katalog określa intonację i charakter brzmieniowy instrumentu jako szczególnie sposobny dla zastosowania domowego. W odróżnieniu od fisharmonii koncertowej posiada stosunkowo niewielki wybór rejestrów ograniczonych
do głosów o realnej wysokości brzmienia (8’) w manuale i organowy pedał. Nie posiada również ekspresji nieodzownej do umożliwiającej grę dynamiczną (crescendo, diminuendo) uważanej za esencję interpretacji na fisharmoniach przeznaczonych do wykonywania literatury przeznaczonej na
ten właśnie instrument. Grający mógł zastosować bądź nożne tłoczenie powietrza (rezygnując
wówczas z gry pedałowej), bądź zatrudnić kalikanta pompującego powietrze ręcznie (dźwignia z boku). W wyniku dokonanej rekonstrukcji zastąpiono tłoczenie nożne dmuchawą elektryczną.
Zwraca uwagę elegancja roboty stolarskiej.

A tak instrument został scharakteryzowany w katalogu firmy :


Nagranie w wykonaniu autora renowacji znaleźć można pod następującym linkiem :


Poniżej jeszcze kilka zdjęć tego urokliwego i eleganckiego instrumentu po renowacji:





sobota, 9 grudnia 2017

Małgorzata Klajn wygrywa. V Akademicki Konkurs Klawesynowy w Poznaniu



Moja absolwentka Małgorzata Klajn sprawiła mi ponownie ogromną radość zdobywając I nagrodę na V Akademickim Konkursie Klawesynowym. Zawsze fascynowała mnie niecodziennym spojrzeniem na muzykę serwując mi na lekcjach frazy i brzmienia zmuszające do zachwytu i zdumienia (to oczywiście przywilej profesora muzyki, który za darmo może słuchać na lekcjach rzeczy znacznie piękniejszych od jakiegokolwiek zapuszkowanego na płycie nagrania sygnowanego wielkim nazwiskiem. Osobowościom takim jak Gosia zawsze staram się dawać narzędzia, a nie wzorzec własnego wykonania, niemniej w granie - pod każdym względem: technicznym, muzycznym, interpretacyjnym - jak najbardziej ingeruję! Chyba tym razem naprawdę się udało...) Wiele od moich studentów się nauczyłem, co nieco może nawet podkradłem zgodnie z barokową zasadą "Kopiuj dobre wzorce!". Smile.
Gosiu, gratuluję Ci ciężkiej pracy i umiejętności opakowania własnych pomysłów w formę, która ma szanse powodzenia na konkursach. Serdecznie życzę Ci dalszych sukcesów. Bardzo cieszę się, że mogłem towarzyszyć Ci w jakimś etapie Twojego artystycznego życia i cieszę się, że będę mógł dalsze Twoje kroki już tylko obserwować ! Nie jestem Ci już potrzebny, musisz jeszcze zbadać kilka innych osobowości. Powysysaj z nich to co najlepsze i w drogę !

Bardzo serdeczne gratulacje dla osób, które zdobyły pozostałe nagrody - Magdaleny Itman (II miejsce) i Stanisława Łopuszyńskiego (III).

Osobne gratulacje dla osób, których gra wywarła na mnie duże wrażenie, a nie dostały żadnej regulaminowej nagrody - Karoliny Przybylskiej i Agnieszki Skorupy.

Konkurs klawesynowy mógł ponownie zaistnieć dzięki wspaniałej pracy i postawie Marioli Bryły, która z ogromnym sercem, często rezygnując z własnych ambicji, skleja i spaja nasze nie zawsze łatwe środowisko. Bardzo dziękujemy !

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Fibonacci w Zabrzu




Niedziela, 3 grudnia 2017. Niezmiernie ciekawy koncert w zabrzańskim Fortepianarium. Według dostępnych mi informacji był to jeden z pierwszych koncertów kwartetu „Fibonacci” - inicjatywy wielce obiecującej, która – oby! - przekształciła się w stały element naszego muzycznego rynku.


W polskim muzycznym światku tego typu formacje to ptak rzadki. Kwartet smyczkowy jest niewątpliwie jedną z najbardziej wymagających form kameralnego muzykowania. „Brak” instrumentu klawiszowego będącego w wielu składach kameralnych stabilnym punktem odniesienia dla intonacji stanowi tu niewątpliwie znaczącą trudność. Wyważenie proporcji między ambicjami solowymi każdego z członków kwartetu a budowaniem wspólnego brzmienia, między emocjonalnością a kulturą muzykowania, wreszcie podanie repertuaru wymyślonego jako element muzykowania domowego w formie atrakcyjnej i frapującej dla słuchacza koncertu stanowi również nie lada wyzwanie.


Fortepianariumowe wnętrze ma w sobie istotnie coś domowego i wielce stosownego dla takiego właśnie domowo-kameralnego muzykowania. Stoliki, herbata, kawa, przyjazna publiczność … Koncert był dla mnie ogromną frajdą; w naszym niewielkim wnętrzu mogłem doskonale razem z muzykami śledzić meandry poszczególnych głosów – instrumentów, cieszyć się wyrafinowaną konstrukcją każdego z prezentowanych dzieł. A były to trzy kwartety – po jednym od każdego z klasyków: Haydna, Mozarta i Beethovena. Program znakomicie dobrany i świetnie emocjonalnie wyważony.

Korzystam z okazji aby raz jeszcze podziękować muzykom za przyjęcie naszego zaproszenia i zwrócić Państwa uwagę na nową inicjatywę, która – mam nadzieję – będzie się dalej rozwijać.

czwartek, 30 listopada 2017

Stworzenie Świata w Filharmonii

Wielkie utwory oratoryjne uwielbiam z zewnątrz i od środka - jako słuchacz, dyrygent i orkiestrowy muzyk. To muzyka kompletna. pełna i doskonała; religijna bądź parareligijna opera.
Przez cały tydzień siedzę sobie w Filharmonii Narodowej na próbach. Jest fascynująco. Prowadzący całość Matthew Halls jest muzykiem kompletnym: subtelnym znawcą literatury muzycznej, który w dziele Haydna odnajduje tropy prowadzące do wcześniejszej i późniejszej literatury. Dla mnie, obserwowanie z jaką precyzją buduje brzmienie orkiestry aby potem połączyć je z warstwą wokalną jest ważnym doświadczeniem. Ogromna kultura pracy, kultura osobista, a przy tym lekkość i poczucie humoru. 


To słuchanie "gołej" orkiestry, wielokrotnie powtarzanych, pięknie brzmiących miejsc było dla mnie radością ogromną. Słuchanie potem solistów (Joanne Lunn, James Gilchrist, Tobias Berndt), a potem jeszcze chóru - radością nową i zupełnie inną. 
Grający continuo w tego typu dziele musi zdecydować jak i co gra. Na pewno - recytatywy secco. W wypadku pozostałych części decydują preferencje dyrygenta bądź klawiszowca. W pewnym sensie też użyty instrument. Można zastosować klawesyn. organy, wczesny fortepian. Z wiolonczelą, wiolonczelą i kontrabasem lub bez nich. 
Filharmonia - podobnie jak miało to miejsce w wypadku zeszłorocznych "Pór Roku" - sprowadziła do realizacji continuo w orkiestrze piękną i niezmiernie przyjazną w dotyku kopię fortepianu Steina z warsztatu Paula McNulty'ego. Instrument natychmiast posłusznie realizuje każdą zachciankę frazowania. Jest piękny i subtelny. 

Myślę, że będzie to zachwycający i wysmakowany brzmieniowo koncert.
Zapraszam do Filharmonii !



Nieustające zaproszenie do Fortepianarium !



wtorek, 28 listopada 2017

Kraków w Warszawie. Komentarz z Facebooka.

BACH 200 UW dodał(a) nowe zdjęcia (2).
8 godz.
To był Bach z przyszłości - Orkiestra Barokowa Akademii Muzycznej w Krakowie to już teraz zespół świetnych muzyków, zaś młodzi soliści dali się poznać z bardzo obiecującej strony. Prowadzący całość Marek Toporowski, dla którego była to kolejna okazja do współpracy z Uniwersytetem Warszawskim, z wielkim wyczuciem poprowadził krakowskich studentów do najpiękniejszych Bachowskich brzmień i fraz.

niedziela, 26 listopada 2017

Kraków w Warszawie.

Wykonanie 3 kantat (70, 161, 21) Jana Sebastiana Bacha w ramach cyklu 200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego.

Poniżej mała relacja fotograficzna




















poniedziałek, 13 listopada 2017

Michel Chapuis (1930-2017)

12 listopada zmarł Michel Chapuis.


Dla mnie - organista, który bardzo naznaczył moją muzyczną drogę, choć nigdy moim nauczycielem nie był.
A było to tak ...
W 1987 roku po raz pierwszy w życiu pojechałem na zagraniczny kurs (St. Bertrand de Comminges). Powiedzieć, że byłem nieopierzonym organistą to mało. W pierwszym tygodniu wykładowcą był Andre Stricker - alzacki organista, specjalista od muzyki dawnej. Muzyk o pedantycznym podejściu do artykulacji, który w swoich nutach zaznaczał każdy łuk, każde oderwanie ... Przeanalizował chyba wszystkie kantaty Bacha. Wymagał stuprocentowej dokładności w realizacji muzycznej "interpunkcji".
Ponieważ o barokowej artykulacji nie miałem wtedy żadnego pojęcia to nieco akademickie podejście było dla mnie otwarciem oczu na nieznany mi dotąd świat.
Strickera spotkałem zresztą później w czasie moich strasbourskich studiów.
W drugim tygodniu wykładowcą był zaś Michel Chapuis poruszający się po Francji swoim dostawczym Citroenem, blaszaną "camionette", w której trzymał na wieszaku koncertowy garnitur. Postać niecodzienna, nieco może dziwaczna i bardzo oryginalna. O ile Andre Stricker pokazał mi reguły, o tyle Michel Chapuis pokazywał jak - znając reguły - nic sobie z nich nie robić. Przyznacie - wielce skrócony, dwutygodniowy kurs artyzmu ! A w każdym razie Chapuis pokazywał jak do reguł podejść z artystyczną dezynwolturą. Nigdy nie zapomnę z jaką skromnością i klasą Chapuis akompaniował do gregoriańskiej Mszy w żeńskim klasztorze. A rok później słyszałem (gdzieś w Ile de France) koncert z muzyką Dietericha Buxtehude, który dosłownie urzekł mnie poezją registracji. Cudowne miękkie barwy, zestawienia kolorystyczne, na które nie poważyłby się chyba żaden znany mi organista. Coś z tego zostało mi do dziś. Grając np. Passacaglię d-moll pamiętam to wykonanie (choć nie wiem czy i ten utwór był wtedy w programie...). Staram się czasem na koncertach odtworzyć ten klimat.
A potem jeszcze inauguracja organów w kościele St. Guillaume w Strasbourgu. Pierwszy raz słyszałem jak Chapuis improwizuje w historycznych stylach. To było zjawiskowe.
Cudowny, zadziwiający i fascynujący muzyk, o bardzo niekonwencjonalnym spojrzeniu na muzykę, wykonywane utwory...

W St. Bertrand de Comminges był też klawesynista - Jean Patrice Brosse, od którego nauczyłem się po raz pierwszy operowania czasem i francuskiej sztuki swobodnego oddechu. To wtedy właśnie postanowiłem uczyć się we Francji i nigdzie indziej ...
Ale to już temat na inną opowieść !



Sonaty skrzypcowo - klawesynowe Bacha. Lublin 12 listopada 2017. Robert Bachara.

Kolejne wyzwanie, kolejna „książeczka” (a właściwie sądząc po wydaniu, z którego gram  – książeczki dwie!). Sześć sonat na klawesyn i skrzypce (i chyba nie ujmując nic partii skrzypiec to jest ta właściwa nazwa). BWV1014-1019. Muzyka dla klawesynisty wyjątkowo wymagająca; pisana nieklawesynowo, bardzo ruchliwy bas-lewa ręka, wymagania nie ustępujące pod względem trudności utworom solowym, przy czym nie ma tu możliwości autopomocy agogicznej i rozwiązywania problemów technicznych poprzez sztuczki interpretacyjne.

Robert Bachara to partner inspirujący, a zarazem wymagający, gdyż trzeba stanąć na wysokości Jego wirtuozowskiej sztuki. Wiele komentarzy podkreśla Jego cudowne, zjawiskowe piana; delikatny, choć zawsze czytelny dźwięk. Brak siłowego forsowania instrumentu, kultura interpretacyjna.
Ogromna przyjemność z takim solistą grać! A dla mnie był to ten pierwszy raz.

Poniżej kilka miłych komentarzy ściągniętych przeze mnie z Facebooka:

Barok w Lublinie! Marek Toporowski (w życiowej formie), Robert Bachara (w życiowej formie), Jan Sebastian Bach (w życiowej formie). Trwa próba generalna - będzie pięknie!

Dziękujemy za fantastyczny koncert w Lublinie. Słuchanie Panów to była prawdziwa, czysta przyjemność obcowania z muzyką Bacha, bez przeszkód. Idealnie zgrani- mistrz klawesynowego touche i mistrz skrzypcowego piana (nie tylko oczywiście, ale te piana mnie powaliły!)



piątek, 10 listopada 2017

Sonaty triowe ponownie w Siedlcach. 9 listopada 2017

Po raz kolejny zagraliśmy w naszym stałym składzie z Markiem Caudle i Irminą Obońską nasze „fryderykowe” sonaty w Siedlcach (sześć sonat triowych BWV 525-530 nagranch na płycie „Organy Joachima Wagnera III”). Projekt specyficzny, w którym partia basu została zastąpiona basso continuo (na wczorajszym koncercie wiolonczela i klawesyn). Projekt, który ma swój w Siedlcach dom i projekt, który – jak się okazało – funkcjonuje najlepiej w tych specyficznych uwarunkowaniach (organy z czasów Bacha, stosowne dla muzyki Bacha, bez pedału, stojące w kameralnej z ducha sali).
Po raz kolejny muszę skonstatować, że partii basu wykonana przez tak znakomitego kameralistę jak Mark Caudle żaden choćby najbardziej sprawny nożnie organista nie dorówna. A wczoraj grał znakomicie!
Po raz kolejny chylę czoła przed kapitalną działalnością Małgorzaty Trzaskalik (i Irka Wyrwy) budującą niezwykle ciekawy organowy krajobraz Siedlec.



wtorek, 7 listopada 2017

Moi mistrzowie. Wielka sztuka francuskiej pedagogiki. Daniel Roth. Aline Zylberajch.


Opisany przeze mnie poniżej jubileusz mojego wielkiego mistrza – Daniela Rotha – obudził we mnie wiele wspomnień z moich francuskich lat. Takie wydarzenie skłania jednak do refleksji...
Siedząc teraz w samolocie rozmyślam na przykład o tym czego nauczyłem się od moich francuskich profesorów. Nie tylko jako wykonawca, ale również nauczyciel i człowiek.
Mam teraz na myśli przede wszystkim mojego mistrza organów – Daniela Rotha i moją ukochaną mistrzynię klawesynu – Aline Zylberajch. Również jednak wiele innych osób, z którymi mój kontakt był trochę mniej częsty … Ograniczę się jednak do dwojga wyżej wspomnianych mistrzów.
Warto powiedzieć, że konserwatorium w Strasbourgu było konserwatorium regionalnym. Bardziej dojrzałym uczniom (grands eleves) przyznawano status studenta. Moi profesorowie uczyli zarówno zaawansowanych już adeptów sztuki muzycznej, jak i osoby młodsze.
Być może temu przypisać należy to, że byli w stanie „złapać” ucznia w tym momencie, w którym akurat się znajdował. Sytuacje, których często byłem świadkiem w polskim muzycznym światku („ja go nie będę tego uczył, bo to powinien już wiedzieć”) tam nie miały miejsca. Jeśli miałeś zaległości były one po prostu konsekwentnie uzupełniane i nadrabiane.
Nie wolno przeskakiwać, „palić za sobą” etapów. Naucz się najpierw jednego, a potem wskakuj na następny poziom.
Konsekwencją tej zasady była ogromna cierpliwość, konsekwencja w powtarzaniu i wymaganiu tych samych rzeczy.
Choć byli wielkimi mistrzami nigdy nie pozwalali sobie na nieprzemyślaną krytykę i dowartościowywanie własnych kompleksów kosztem ucznia. Nawet o słabszych uczniach nie wyrażali się nigdy z przekąsem i ironicznie.
Najpierw chwalili, potem krytykowali. Krytyka – nigdy ad personam. Zawsze poprawiali konkretne miejsce lub problem.
Nigdy nie baliśmy się przed nimi grać, choć wiedzieliśmy, że to co – na razie – potrafimy – jest dalekie od tego poziomu, który już osiągnęli oni. Wręcz lubiliśmy dla nich grać!
Nie przytłaczali nas własnym graniem, pokazywali tylko to, co było konieczne dla naszego – nie ich – rozwoju.
Zawsze im się chciało, nawet kiedy byli zmęczeni nie pokazywali tego.
Pozwalali pokazać nam nasze własne próby do końca, nie przerywali nawet słabszych wykonań. Dawali nam możliwość spróbowania własnych sił i dopiero wysłuchawszy pokazywali drogę, która pozwalała nam posunąć się o krok dalej.

Nigdy chyba nie przechodzili żadnego kursu „pedagogiki” czy „metodyki”. Ich wiedza o traktowaniu ucznia/studenta wynikała chyba z wieloletniej tradycji dobrego i mądrego uczenia. Moi mistrzowie przejęli to od swoich profesorów.

A może po prostu to ja miałem szczęście ?
Może dobrze trafiłem ? Na prawdziwych mistrzów ?


poniedziałek, 6 listopada 2017

Daniel Roth ma 75 lat. Wielkie organowe święto w Paryżu.

Wczoraj przeżyłem jeden z najbardziej wzruszających dni w moim życiu. Spotkanie po wielu latach z moim dawnym profesorem – Danielem Rothem. Wyjątkowym człowiekiem i muzykiem, który w moim życiu odegrał rolę decydującą. Kimś, kto ukształtował mnie jako organistę. Pomagał i wspierał w trudnych chwilach.
W zeszłym tygodniu obchodził 75 urodziny, a agencja ORGAN Promotion i Michael Grüber zorganizowali z tej okazji w Paryżu przepiękną uroczystość.
Niewątpliwie najmocniejszym momentem była Msza w kościele St. Suplice, w czasie której – oprócz improwizacji - wykonana została „Missa Beuronensis” jubilata – utwór o fascynującym języku harmonicznym i wielkiej głębi wyrazu, napisany w technice alternatim, w której wersety śpiewane przez scholę gregoriańską przeplata „właściwa” kompozycja tj. wersety organowe.
Po Mszy nastąpił koncert, w którym Daniel Roth pokazał mistrzostwo w specyficznej tradycji formy improwizacji, którą spopularyzował Charles Tournemire – parafrazy gregoriańskiej.
A improwizował, oczywiście, już przed Mszą.
To po prostu niewiarygodne, że tak można grać w wieku 75 lat. Zachować przez wiele godzin fantastyczną koncentrację, panowanie nad formą, stylem, jezykiem i wyrazem tworzonych ad hoc kompozycji. Przez kilka godzin nie powtarzać się i trzymać koncentrację słuchacza w ciągłym napięciu i zaciekawieniu! Niezawodnie i nieskazitelnie pod względem technicznym, z młodzieńczą fantazją, a jednocześnie bez jakichkolwiek tanich efektów, z głębią wyrazu człowieka dojrzałego i mądrego.
Słowa są bezsilne, tam trzeba było po prostu być. Na tym blogu nie mogło jednak zabraknąć skromnej relacji z tego wielkiego organowego święta.
Z okazji jubileuszu przygotowano specjalne wydawnictwo "Licht im Dunkel". Mam nadzieję wkrótce o nim napisać...
Myślę, że było to jedno z najpiękniejszych i najmocniejszych przeżyć organowych w moim życiu. Coś co daje chęć do dalszego życia, coś, co przywraca wiarę w piękno i siłę muzyki.





środa, 19 lipca 2017

PROTESTUJĘ !



W Polsce umiera demokracja.
Nie mogę teraz demonstrować w Warszawie. Robię to zatem symbolicznie na tym blogu.
Protestuję  przeciwko dewastowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce.

wtorek, 4 lipca 2017

Trzy dyplomy

Trochę dziwnie się czuję. Trójka moich „ostatnich” studentów-klawesynistów z Katowic właśnie zagrała (30.06) swoje recitale dyplomowe. Klasę trzeba będzie ponownie zacząć budować, takie życie ... Ostatnie lata były jednak bardzo dobrym okresem w historii mojej katowickiej klasy (a myślę tu również o wcześniejszych absolwentach, o których tu nie piszę), tak się złożyło …
Największą radość sprawiło mi to, jak bardzo są różni, zorientowani na różne aspekty klawesynowego wykonawstwa. Cieszę się zawsze, że w mojej klasie (mam nadzieję, że tak jest) mogli się odnaleźć i podążać w wybranym przez siebie kierunku.
Joanna Owczarek – nie tylko klawesynistka, ale również świetna pianistka i „pianoforcistka”. Znakomicie łącząca fortepianową ekspresję z językiem klawesynu, co fantastycznie procentuje w wypadku muzyki XVIII wieku, która zapowiada już ten nowy, romantyczno-fortepianowy typ ekspresji. W swoim – bardzo obszernym recitalu – użyła zarówno klawesynu, jak i kopii XIX-wiecznego fortepianu.
Małgorzata Klajn – niesamowicie wykonująca muzykę współczesną. Oryginalna i twórcza osobowość.
Tomasz Bonikowski – również organista i kompozytor. Piękny dźwięk, dużo dopracowanych, intelektualnych pomysłów interpretacyjnych. Grał własną „edycję” koncertu klawesynowego Goldberga.

Swoją grą sprawili mi ogromną radość. Ale przecież czeka ich trudne życie. Są świetni, ale miejsc na muzycznej scenie czy rynku pedagogicznym nie przybywa. O swoje trzeba walczyć. Niekoniecznie łokciami, ale, umówmy się, łatwo nie jest.
Dlatego, chciałbym im życzyć powodzenia, szczęścia i realizacji pomysłów. I trochę bardziej gościnnego dla dobrej, wyrafinowanej muzyki świata.
A przede wszystkim podziękować za to, że tak wiele od nich się nauczyłem. Bo przecież największą dla nauczyciela nagrodą jest to, kiedy to całe uczenie nie jest przekazywaniem prawd objawionych, ale działa w obie strony. Bo ja wielu rzeczy nie robię tak dobrze jak oni!



wtorek, 27 czerwca 2017

Nowy-stary pozytyw Mollina. I coś zupełnie innego: Pod prąd.


Ogromnie się wzruszyłem widząc jeden z pierwszych dwóch (o ile się nie mylę) pozytywów wykonanych przez nieodżałowanego organmistrza Józefa Mollina - prekursora wielu dobrych zmian w polskim organmistrzowstwie (również jednego z pierwszych budowniczych regularnie budujących instrumenty mechaniczne). Na organach tych grałem koncert na samym początku mojej kariery, chyba w Ostromecku w 1991 lub 1992 roku.


Instrument stoi obecnie w Muzeum Okręgowym (Ratusz) w Toruniu. Został też znakomicie odrestaurowany przez Krzysztofa Deszczaka z Lublina, którego działalność zasługuje również na najwyższe uznanie.

Powtórna inauguracja pozytywu uzyskała jednak dość niecodzienną oprawę. Organizatorzy (Festiwal Muzyki Cichej, Towarzystwo Bachowskie) zachęcili nas (koncert wykonywałem z moją żoną - Irminą Obońską) do zestawienia instrumentu z niezwykłymi towarzyszami - dwojgiem współczesnych emulacji organów Hammonda - Clavią Nord C2D i Hammondem XK 1. Clavia Nord - oprócz brzmień Hammonda B3 (oraz organów Farfisa i Vox) dysponuje cyfrowymi próbkami organów barokowych. Stąd możliwe było wykonanie muzyki na "dwa pozytywy".
Zanim opiszę - z mojego oczywiście punktu widzenia - efekt muszę przypomnieć, że dla większości miłośników organów piszczałkowych organy elektroniczne (w różnych postaciach) stanowią kamień obrazy. Szczególnie te mające za zadanie imitować organy klasyczne, choć warto przypomnieć, że pierwsze Hammondy miały być tańszym instrumentem kościelnym i dopiero post factum  stały się sztandarowym instrumentem muzyki jazzowej, a przede wszystkim bluesa. 
No więc - efekt był dobry ! W bardzo nieoczekiwany sposób pozytyw i Clavia Nord stopiły się w jedno brzmienie np. w Canzonie Adama Jarzębskiego. 
Dzięki obecności dodatkowego "klawisza" mogliśmy też pokazać dwuorganowy koncert Solera i wykonać Sonatę triową G-dur Bacha. 



Osobiście lubię grać i na tradycyjnych instrumentach - dających większą możliwość kontroli artykulacji i dźwięku, i imitujących je na instrumentach elektronicznych. W różnych postaciach stały się one częścią współczesnego świata. Wydaje mi się jednak, że umiejętność dobrego "oszukania" słuchacza jest możliwa dla wykonawcy, który zna brzmienie i funkcjonowanie oryginału. 

A przede wszystkim jak fajnie móc bawić się różnymi klawiszami! I o tym jest i będzie ten blog!


sobota, 13 maja 2017

O Polakach i Ukraińcach z boku.


Ten artykuł ma już kilka lat, ale dużo o nas mówi ...
Польсько-українські відношення об'єктивно ...
Автор на мою думку добре пояснює нашу ментальність.
Для мене, як поляка ця правда непроста...

piątek, 12 maja 2017

Ogromny sukces Krzysztofa Garstki. Trochę o klawesynowym konkursie w Pradze.

Polski klawesynista Krzysztof Garstka odniósł ogromny sukces przechodząc właśnie do finału międzynarodowego konkursu klawesynowego w Pradze (Pražske Jaro). Fantastyczne osiągnięcie, a poniżej napiszę - wraz z kilkoma refleksjami (oczywiście takimi, jakie są dozwolone dla mnie jako jurora) - dlaczego było to tak trudne.
Konkurs festiwalu "Praska wiosna" jest jednym z najważniejszych konkursów  na świecie. Co pięć lat zmagają się klawesyniści. Konkursów klawesynowych jest, jak wiadomo, coraz mniej, a ten nieustale zachowuje swoją rangę.
Program tegorocznej edycji nie jest łatwy. W pierwszym etapie należało wykonać Toccatę XII Georga Muffata bądź Toccata sopra l'assedio di Philipsburgo Pogliettiego, jeden z kontrapunktów z "Kunst der Fuge" (XIV lub XV) i dwa utwory Johna Bulla - In Nomine IX z wariacką dyminucją basu oraz popularne King's Hunt (Królewskie Polowanie).
Bardzo szybko okazało się, że wszyscy grają i nie ma osób naprawdę słabych, które łatwo odrzucić.
Program - ryzykowny (jakże łatwo pomylić się w takim In Nomine, a wszyscy zagrali prawie czysto!).
Wczoraj odbył się etap drugi. Jeszcze trudniejszy. Uczestnicy musieli wykazać się np. umiejętnością komponowania bądź improwizowania partimento - do wyboru były dwa z czterech "Probstücke" Matthesona, wykonania specjalnie napisanej, szalonej współczesnej kompozycji ("Harpsycho Petra Wajsara), kompetencją w zakresie stylu francuskiego (tu już zaproponowane przez uczestników utwory Francois Couperina) oraz wykonać Capriccio na odjazd najukochańszego brata Bacha.
Tu okazało się jeszcze trudniej! Każdy z dziesięciu uczestników zaprezentował coś w czym był zdecydowanie lepszy od innych.
Ostatecznie w finale znalazł się bardzo ciekawy amerykański klawesynista o nieco wczesno-leonhardowskim stylu gry Andrew Rosenblum, dwie czarujące dźwiękiem (łączącym klawesynowe piękno i śpiewność z fortepianową precyzją emisji) Rosjanki - Anna Kiskachi i Anastasiya Antonova oraz właśnie Krzysztof Garstka imponujący okrągłością dźwięku i wykończeniem fraz.

Bardzo serdecznie gratuluję. Fantastyczny sukces!
Finał w sobotę ...
W I etapie trzeba było wykazać się zupełnie innymi umiejętnościami niż w II. A w III znowu coś nowego - prowadzenie od klawesynu Koncertu potrójnego Bacha i wykonanie koncertu Martinu.

sobota, 29 kwietnia 2017

Zygmunt Antonik

Kolejne smutne pożegnanie.


Zygmunt Antonik to ktoś z kim na zawsze kojarzyć mi się będą Katowice, choć pierwszy raz poznałem go (ja - student jeszcze, on już znany i koncertujący organista) w Kamieniu Pomorskim, w domu pracy twórczej "Pod Muzami", kiedy niczym wicher wtargnął do sali i natychmiast rzucił się do pianina, aby zagrać jakiś jazzik.
Od moich pierwszych lat na Górnym Śląsku był obecny w moim życiu wyciągając mnie z murów uczelni na obiad, piwo, oglądanie zrobionych przez siebie zdjęć, wspólne słuchanie muzyki, gadanie o niczym ...Często po prostu plotki. Miałem wrażenie, że trochę kibicuje mojej działalności, wspiera to, co robię dobrym słowem.
Zygmunt był przede wszystkim chodzącym przeciwieństwem snoba. Potrafił wpaść do klasy z informacją, że w istniejącym jeszcze do niedawna barze "syfek" obok Akademii jest świetny bigos. Był świetny ... Albo wyjąć jakąś starą zakurzoną płytę, po którą żaden szanujący się, współczesny muzyk by nie sięgnął, bo było tam właśnie coś, co go zachwyciło ... I był w stanie przekazać i zarazić każdego swoim zachwytem i entuzjazmem.
Muzycznie wszystkożerny, w każdym gatunku dostrzegał coś ciekawego.
Organizował festiwal bachowski w katowickich (głównie) kościołach, na którym wszyscy graliśmy za darmo. Nudził dopóki, dopóty nie zgodziliśmy się grać, a potem zmuszał nas do wybrania tych utworów, które pasowały mu akurat do koncepcji.
Kiedy na jakimś festiwalu bardzo nie chciałem grać zaprosił mnie do siebie do domu. Na śniadanie czekały na mnie świetne naleśniki.
To u niego pierwszy raz spróbowałem pizzy z górą kapusty.
Gotował zresztą świetnie nie bojąc się żadnych eksperymentów.
Robił świetne zdjęcia i robił ich dużo. Oglądanie z nim było strasznie fajne, bo zmuszał do spojrzenia na nie swoimi oczami i dostrzeżenia rzeczy, których samemu by się nie dostrzegło. Tak samo jak z muzyką, płytami i wspomnianym już gotowaniem ...
Lubił szokować pikantnym językiem. To mogło czasem razić, ale zmuszało też do porzucenia własnej skorupy, otwarcia się i szczerości.
Od pewnego czasu nasze kontakty osłabły. Ja nie byłem już tak związany ze środowiskiem organowym Katowic, a On czuł się coraz gorzej i walczył z postępującą chorobą.

Dla mnie będzie symbolem pewnego minionego okresu w moim życiu. Wielu radości, śmiechu, fajnych przeżyć. Będzie Go nam brakowało.







poniedziałek, 20 marca 2017

22 Dni Bachowskie. Anna Woźniakowska o drugiej połowie festiwalu.

http://polskamuza.eu/blogi.php?autor=anna&id=307

Dni bachowskie. Dzień ostatni. Oratoryjnie.

O drugim koncercie, który odbył się tego dnia pisać mi – jako dyrygentowi -niezręcznie.
Zrealizowaliśmy studenckimi siłami Akademii – prawie bez dokooptowanych muzyków – duży koncert z trzema kantatami Bacha: 70 Wachet!Betet!Betet!Wachet!, 161 Komm du süsse Todesstunde oraz 21 Ich hatte viel Bekümmernis. Studenci wydziału wokalnego podzielili się partiami solowymi. Myślę, że o każdej interpretacji można by wiele dobrego napisać. Ale – jak powiedziałem – jestem za bardzo w środku tego wydarzenia. Wszystkim jestem bardzo wdzięczny i mam nadzieję, że jest to jeden z wielu naszych wspólnych oratoryjnych projektów, które bardzo chciałbym robić regularnie. Jeśli będą echa na pewno dam na blogu odniesienie.
Chciałbym jednak bardzo podziękować mojej katowickiej studentce – Marlenie Thiele (przedmiot Przygotowanie partii oratoryjno-kantatowych”), która bardzo szybko wskoczyła i dołączyła do krakowskiego składu. O potrzebie zaśpiewania duetu Duszy i Jezusa z kantaty 21 dowiedziała się w połowie piątku, w sobotę już stała z nami na próbie, a w niedzielę zaśpiewała bez pudła.
Również Andrzejowi Zawiszy, który zasiadł do organów pozwalając mi na spokojne „ogarnianie” całości za pomocą pałeczki dyrygenckiej.
Nie sposób pominąć też Katarzyny Pilipiuk, która grała wszelkie solowe i orkiestrowe partie oboju: pięknie i z wyrazem.


Mam nadzieję, że to początek stałej tradycji oratoryjnej w naszej Katedrze Muzyki Dawnej!

Dni Bachowskie. Dzień siódmy, ostatni. 19 marca. Sirkka-Liisa Kaakinen-Pilch akordowo na violi d'amore i skrzypcach.

Skrzypcowo, violowo-d’amorowe matinée w wykonaniu Sirkki Liisy Kaakinen-Pilch było fantastyczną okazją do posłuchania violi d’amore w wymagającym i eksponującym pełnię możliwości tego, rzadko przecież używanego, instrumentu. Niewiele zachowało się oryginalnego solowego repertuaru, stąd Sirkka-Liisa zdecydowała się zaproponować przygotowane przez siebie transkrypcje fletowej Partity a-moll BWV 1013 i Suity wiolonczelowej c-moll BWV 995. Oczywiście w odpowiadającej strojowi instrumentu tonacji d-moll.
Gra Sirkki-Liisy jest spokojna, dojrzała, wysmakowana pod względem brzmieniowym i dopracowana intonacyjnie. Artystka nie stara się epatować publiczności – co ostatnio jest chyba wśród wielu skrzypków w modzie – sztucznie podbitym dźwiękiem i przesadnie ekstrawertyczną interpretacją. Mnie zachwyciła najbardziej Sarabanda z Partity fletowej, w której jednogłosowa przeważnie melodia podana została w sposób, o którym mówią dawne traktaty wokalne: z fantastyczną kontrolą oddechu i wytrzymaniem prowadzenia dźwięku.
Sirkka Liisa grałą na instrumencie Matthiasa Fichtla zbudowanym w Wiedniu w 1719 roku.

W środku usłyszeliśmy sonatę skrzypcową A-dur (nie w f-moll, jak zostało to podane w programie) Johanna Paula Westhoffa. Bach i Westhoff spotkali się w Weimarze i, kto wie, może to właśnie akordowa technika Westhoffa była inspiracją dla Bacha. 

sobota, 18 marca 2017

Anna Woźniakowska o Dniach Bachowskich

http://polskamuza.eu/blogi.php?autor=anna&id=305

http://polskamuza.eu/blogi.php?autor=anna&id=306

Dni Bachowskie. Dzień szósty. Sobota 18.03. Jerzy Żak i chorałowe peregrynacje.

Czy muzykę zawsze należy śpiewać w języku oryginału? Współczesna moda wykonawcza bardzo mocno wyśmiewa np. tłumaczenia oper. A przecież niegdyś właśnie taka praktyka uznawana byłą za właściwą …
Słuchacze „Chorałowych inspiracji” Jerzego Żaka mogli przekonać się dzisiaj jak bardzo muzyka może zyskać na wykonaniu w języku ojczystym, wspólnym dla wykonawców i publiczności. Fantastyczny pomysł podłożenia pod sławną kantatę Johanna Christopha Bacha Ach wenn ich Wassers genug hätte, opartej na tekście bblii Lutra, tłumaczenia z Biblii Gdańskiej, pozwolił nam (również dzięki wysmakowanej interpretacji Magdy Niedbałej-Solarz) smakować każde słowo. Bardzo pięknie zabrzmiały również transkrypcje chorałów Bacha, w tym organowego opracowania Komm heiliger Geist BWV 652, na głos, lutnię i violę da gamba; również z polskim tekstem (tym razem ze Śpiewnika Ewangelickiego).
Ciekawe było również porównanie geistliche Lieder Jana Sebastiana i Carla Philippa Emmanuela. Wirtuozowskie opracowanie – wariacje na temat chorału Herr Jesu Christ, du höchstes Gut Augusta Kühnela wykonała Karolina Koślacz.

Koncert pozwolił nam ponownie podążyć szlakami wytyczonymi przez protestancki chorał i odkryć kilka nowych tropów tak w muzyce artystycznej, jak i charakterystycznego dla kultury protestanckiej domowego muzykowania pojmowanego jako pretekst dla religijnej refleksji.  

Klawesyn i multimedia. Małgorzata Klajn w akcji.

Moja Ci ona (z mojej klasy !!!)

https://vimeo.com/207859699

piątek, 17 marca 2017

Dni Bachowskie. Dzień piąty. Piątek 17 marca. Andrzej Zawisza podwójnie.

Kolejny interesujący wieczór wypełniony piękną muzyką. Tylko Bach. Najpierw klawesynowy; utwory, które z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypisać weimarskiemu okresowi twórczości późniejszego lipskiego kantora. Ogromnie spodobał mi się pomysł obramowania programu utworami w gatunku swobodnej fantazji – Preludium h-moll (BWV923) i Fantazją chromatyczną (i fugą). Również poprzedzenie Suity angielskiej wspomnianym Preludium, a Fantazji chromatycznej wokalną Fugą a-moll BWV 947. Umieszczenie utworów rzadziej granych to kolejny atut tej pierwszej części koncertu, tym bardziej, że skromna na pierwszy rzut oka Fuga została przez Andrzeja Zawiszę wykonana z ogromnym skupieniem, zrozumieniem wokalnej istoty faktury tego utworu i pięknym przeprowadzeniem formy. Kolejną wartą zauważenia przewagą mojego katedralnego Kolegi jest piękny, aksamitny dźwięk, który pozwala mu uczynić klawesyn zdolnym do śpiewu. Kantable Art.
Jest bowiem Andrzej Zawisza nie tylko subtelnym i wyrafinowanym instrumentalistą, ale również znakomitym śpiewakiem...

… i dyrygentem, o czym przekonaliśmy się w drugiej części, w której zabrzmiała jedna z najpopularniejszych i najpiękniejszych bachowskich kantat sopranowych Mein Herze schwimmt im Blut – mini skrót protestanckiej teologii w bachowskim ujęciu o dramaturgii obecnej w wielu innych kantatach – świadomość grzechu, dziecięca ufność, zbawienie możliwe jedynie poprzez Chrystusa (a nie heroiczne uczynki) i z wiary tej wynikająca radość. Kantata z oddaniem i żarliwością wykonana przez sopranistkę Ewę Leszczyńską i oboistkę Katarzynę Pilipiuk oraz zespół, w którym grali Monika Boroni, Agata Habera, Anna Wieczorek, Katarzyna Cichoń i Stanisław Smołka.

czwartek, 16 marca 2017

XXII Dni Bachowskie. Dzień czwarty. Czwartek 16 marca. Chorałowe medytacje na lyra-viol i głosy

Kolejny niesamowity wieczór. Jedyny zresztą pozafloriankowy koncert Dni Bachowskich. Muzyka zabrzmiała tym razem w gościnnych murach Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego św. Marcina przy ul. Grodzkiej.
Korpus chorałów protestanckich (choć melodie sięgają często jeszcze katolickiego średniowiecza) wykonany został w przepięknych staropolskich tłumaczeniach przez wokalny zespół Perfugium. Nikt chyba nie podaje tak pięknie staropolszczyzny jak oni. Smakowali każde słowo. Na katolicko - protestanckie meandry wykonywanego repertuaru  zwracał uwagę autor koncepcji koncertu - Mateusz Kowalski. Według jego słów zespół wykonuje przecież tę muzykę obecnie w ramach katolickiej liturgii ...
Słuchaczy urzekła prostota i niezwykła spójność intonacyjna śpiewaków zespołów Perfugium i to zarówno w aspekcie strojenia, jak i uzyskania jednolitej barwy, emisji głosu. Śpiewali lekko, czasem miałem wrażenie - a obserwacja ich ruchu utwierdzała mnie w tym poczuciu - że śpiewając unoszą się nad ziemią.
Mateusz Kowalski połączył owe chorałowe śpiewy z opracowaniami chorałów na lyra-viol, violę da gamba wykorzystującą różne sposoby nastrojenia poszczególnych strun instrumentu, co zapewnia oczywiście zróżnicowane możliwości akordowe i zmienia barwowe uwypuklenie różnych tonacji. Opracowania te służące zapewne domowej pobożności doskonale wplecione zostały w dramaturgię koncertu.
Całość określiłbym jako poruszającą chorałową medytację, pełną spokoju, zadumy i szlachetnej prostoty.
To wejście w sferę ducha wydało mi się bardzo potrzebnym momentem festiwalu.
Publiczność trochę inna niż we Floriance, ale też wspaniała i bardzo liczna.

Dla mnie najpiękniejszym momentem była chwila, kiedy siedzący obok słuchacz spontanicznie zwrócił się do mnie: "Ale piękna ta muzyka, prawda?"

środa, 15 marca 2017

Dni Bachowskie. Dzień trzeci. Środa 15 marca. Toccaty Aleksandra Mocka.

Recital klawesynowy to nieodłączna część każdego szanującego się festiwalu bachowskiego.
A ten był znakomity. Siedem toccat Jana Sebastiana Bacha podanych w sposób lekki, pełen smakowitych interpretacyjnych kąsków dla koneserów klawesynowej interpretacji.
Na mnie największe wrażenie zrobiła wyrafinowana registracja, artykulacja i przeprowadzenie formy w Toccacie c-moll. Ale wiele innych elementów mogło zaciekawić i zafrapować; niecodzienne ozdobniki, dwojenia oktawowe imitujące brzmienie organowego pedału. Aleksander Mocek wciągnął nas w świat swojej muzycznej wyobraźni bez reszty.
Na początku powiedziałem, mając na myśli rezygnację z przerwy w środku koncertu, że wykonawca chce przedstawić komplet toccat jako całość, cykl. Publiczność powstrzymała się od oklasków na przstrzeni całego koncertu. Dało to dodatkowy niesamowity efekt kontemplacji świata bachowskich toccat.
Piękny, niezapomniany wieczór ...

XXII Dni Bachowskie. Koncert drugi. Wtorek 14 marca.

Wielu wykonawców (studenci Katedry Muzyki Dawnej).
Dla mnie najciekawsze w tym koncercie było chyba zestawienie trzech niemieckich sonat skrzypcowych - ekstrawaganckiej pod względem modulacji sonaty Muffata (łącznie z zamianą ais na b, ciekawe czy to utwór na klawesyn chromatyczny, czy strój równomierny? A może obie wersje są równouprawnione?) w wykonaniu Zofii Wojniakiewicz, pełnej wiolinistycznych efektów sonaty Bibera w wykonaniu Katarzyny Olszewskiej oraz późniejszej - bardzo bliskiej już bachowskiej kombinatorycr kompozytorskiej - sonaty Pisendela (Agata Habera).
Inni wykonawcy tego wieczoru to Klaudia Rogała, Nengyi Chen, Karol Pęcak, Adrianna Kafel, Wioletta Wysopal i Mariola Żebrowska.
Nie o wszystkich napiszę, przepraszam, nie jest to przecież recenzja. Jedynie migawka z kolejnego pięknego wieczoru we Floriance.
Partie continuo realizował - jak zwykle w bogaty i fantazyjny sposób - Aleksander Mocek.

poniedziałek, 13 marca 2017

XXII Dni Bachowskie w Krakowie rozpoczęte !

Cudowny recital gambowy Krzysztofa Firlusa rozpoczął wczoraj XXII Dni Bachowskie krakowskiej Akademii Muzycznej - po raz pierwszy przeze mnie zaplanowane i kierowane.
Trzy sonaty gambowe - Richmanna, Schencka i Podbielskiego; utwory pochodzące z różnych lat XVIII wieku i koncert Johanna Pfeiffera - następcy Bacha na stanowisku weimarskiego kapelmistrza.
A grali z nami nasi studenci - Adrianna Kafel (wiolonczela) pięknie realizująca na wiolonczeli dodatkową, arcytrudną tenorowo-basową partię w sonacie Schencka. Oraz Agata Habera, Aleksandra Owczarek, wspomniana Adrianna Kafel i Rafał Gorczyński - w koncercie Pfeiffera.
Dla mnie - jako autora koncepcji festiwalu - największą nagrodą była fantastyczna i licznie zgromadzona publiczność.



poniedziałek, 20 lutego 2017

Jeszcze o sesji ...

Uzupełniając poprzedni wpis przytaczam tekst Katarzyny Drogosz (za Jej zgodą) wydrukowany w sesyjnej książeczce :

 Artysta i Rzemieślnik. Dwie różne profesje, dwa różne spojrzenia na świat. Czy naprawdę różnią się one od siebie aż tak bardzo? W świecie muzyki są przecież od siebie zależne, przenikają się wzajemnie i zazębiają. Prowadzą wzajemny dyskurs. Artysta nie może funkcjonować bez Rzemieślnika, zaś egzystencja zawodowa tego drugiego uwarunkowana jest potrzebami Artysty. Co więcej, Artysta jest także rzemieślnikiem: muzyka jest bowiem, w najlepszym znaczeniu tego słowa, rękodziełem. A czy Rzemieślnik może być jednocześnie artystą? Oczywiście – tak! Najlepszym przykładem niech będą budowniczowie instrumentów muzycznych łączący w sobie wyobraźnię twórcy i techniczny warsztat wytwórcy. Dyscyplina precyzji przy jednoczesnej swobodzie adaptacji są warunkiem powstania instrumentów tak doskonałych, jak ten, któremu poświęcona zostanie niniejsza sesja.
Dwa dni proponowanych przez nas koncertów i prezentacji będą więc swego rodzaju laboratorium, w którym zmieszają się doświadczenia artystów i budowniczych, wykonawców i wytwórców.
W centrum zainteresowania znajdzie się instrument zbudowany przez konserwatora i fortepianmistrza, Roberta Browna w 2004 roku, w kierowanym przez niego warsztacie w Oberndorfie koło Salzburga. Za wzorzec dla tego instrumentu posłużył fortepian zbudowany w 1782 roku w Wiedniu przez Antona Gabriela Waltera - typowy dla epoki klasyków wiedeńskich.
Obcowanie z tej klasy instrumentem pozwala nam odnieść się do mitu, że „Mozart marzył o Steinwayu”. Nie tak było. Mozart marzył najpierw o „Steinie” czyli instrumencie Johanna Andreasa Steina, którego warsztat w Augsburgu odwiedzał w 1777 roku i którego osiągnięciami się zachwycał. Po przeprowadzce do Wiednia zamarzył mu się zaś „Walter” i pragnienie to spełnił nabywając swój instrument w 1782 od tego właśnie budowniczego.
Oryginał prezentowanego i omawianego tu fortepianu to jeden z wielu cennych, osiemnastowiecznych instrumentów zachowanych do naszych czasów, świadczących o wysokim poziomie budownictwa klawiszowego. W tym czasie fortepian był w stolicy Austrii pewnym novum. Szybko zyskiwał jednak na znaczeniu i powoli obejmował przewodnictwo w bogatym osiemnastowiecznym świecie instrumentów klawiszowych.
Fortepian Mozarta jest świadkiem pewnej epoki i stylu w muzyce. Jej najbardziej adekwatnym, naturalnym nośnikiem. W jego cechach konstrukcyjnych, możliwościach brzmieniowych oraz tych czysto technicznych, pianistycznych, drzemie wiele odpowiedzi na pytania o interpretację dzieł Wolfganga Amadeusza oraz innych współczesnych mu kompozytorów. Jest to jeden z ważniejszych powodów, dla którego ten i podobne do niego instrumenty coraz chętniej się kopiuje. A może lepiej powiedzieć: buduje się instrumenty wzorowane na dawnych modelach korzystając z podobnych materiałów oraz technik rzemieślniczych, odtwarza się filozofię funkcjonowania instrumentu i estetykę jego brzmienia, bo przecież nie o kopiowanie dla samego kopiowania tu idzie.
Instrument Waltera to instrument doskonały, ukazujący piękno brzmienia nie tylko w muzyce Mozarta. Nie z przekory, a z potrzeby pokazania jak najbardziej wszechstronnych zalet instrumentu, na „fortepianie Mozarta” w czasie sesji zabrzmią kompozycje wielu innych mistrzów drugiej połowy XVIII i początków XIX wieku. Usłyszymy twórców z kręgu wiedeńskiego: Josepha Haydna i Jana Vaclava Vořiška. Wykonane zostaną także utwory kompozytorów, którzy – choć wykształceni w wiedeńskim stylu – większość twórczego życia spędzili poza stolicą Austrii. Należą do nich Ignaz Pleyel, Vaclav Jan Křtitel Tomašek, Józef Elsner. Zwrócimy się także w kierunku kompozytorów związanych ze szkołą angielską: Jana Ladislava Dusíka i George’a Fredericka Pinto.
Fortepian Mozarta ukaże się tak w odsłonie solowej, jak i kilku odsłonach kameralnych: w duecie na cztery ręce, ze skrzypcami oraz w trio.
Do wykonania i autorskiego komentowania koncertów zaprosiliśmy wykładowców Akademii Muzycznej w Krakowie: Teresę Kamińską oraz Marka Toporowskiego, doktoranta: flecistę Przemysława Wiśniewskiego oraz wybitnych absolwentów Uczelni: Joannę Owczarek-Ciszewską i Roberta Bacharę. Dołączą do nas także zaprzyjaźnieni goście: wiolonczelistka Maria Misiarz oraz pianistka Irmina Obońska-Toporowska. Po raz kolejny zaproszenie Akademii Muzycznej w Krakowie przyjęła także czeska pianistka i fortepianistka – Petra Matějová, która nie tylko zaprezentuje fortepianowe dzieła swoich rodaków, ale wygłosi także wykład na temat ściśle związany z wykonawstwem muzyki czasów klasycyzmu i wczesnego romantyzmu: poruszy problematykę kryteriów doboru właściwego tempa.
Last but not least, o fortepianie przez siebie zbudowanym oraz o swoich doświadczeniach konstruktora i konserwatora opowiadał będzie Robert Brown, jeden z najwybitniejszych mistrzów w swojej dziedzinie.
Zapraszamy na dwa dni fortepianowego laboratorium do krakowskiej Auli Florianka.
Katarzyna Drogosz





niedziela, 19 lutego 2017

Fortepian Mozarta nie tylko dla muzyki Mozarta


Pięknie wyszła nam sesja prezentująca kopię fortepianu Waltera z 1782 roku – zdumiewającego dzieła Roberta Browna. Instrument, w którym nie sposób się od pierwszego wejrzenia (raczej od pierwszego dotknięcia) zakochać. Instrument o mocnym, ciepłym dźwięku, jednocześnie tak fantastycznie retoryczny i „gadający”. Ta druga cecha najprawdopodobniej dzięki specyficznemu ograniczeniu powierzchni płyty rezonansowej (podział płyty na część rezonującą i nie dobrze widać na zdjęciach).




Mógł do nas przybyć dzięki Robertowi Brownowi, dzięki któremu mogliśmy nieodpłatnie z instrumentu skorzystać oraz Katarzynie Drogosz, która go do Krakowa własnym sumptem i transportem dostarczyła.
Dobrej jakości zdjęcia zobaczyć można tu:

Pierwszego dnia Robert Brown dokonał prezentacji instrumentu. To, co niewidoczne na pierwszy rzut oka (a tak znaczące dla brzmienia i specyfiki tego modelu) zostało pokazane na zdjęciach. Potem pierwszy koncert. Niezwykle ciekawa muzyka kameralna Józefa Elsnera, wciąż niedocenianego w błyskotliwym wykonaniu Katarzyny Drogosz panującej nad każdym odcieniem barwy fortepianu i jej znakomitych partnerów - Roberta Bachary i Teresy Kamińskiej. Potem małe wprowadzenie w świat muzyki czeskiej. Petra Matějová w utworach Vořiška i Tomaška. Szczególnie sonata Es-dur tego ostatniego z przepiękną As-durową, pełną zaskakujących modulacji częścią zrobiła piorunujące wrażenie.
Warto przy tej okazji, że Petra zarejestrowała komplet sonat tego znakomitego wirtuoza fortepianu.
Zaprosiłem ją również do wygłoszenia wykładu o problematyce doboru tempa w epoce, w której pojawił się już metronom Winkela (znany jako metronom Mälzla, który Winkelowi pomysł ukradł).
A potem jeszcze dwa koncerty : Tria Ohne Worte (Joanna Owczarek, Przemysław Wiśniewski i Maria Misiarz), w którym mogliśmy podziwiać wspaniałe współdziałanie artykulacyjne prawej ręki wykonawczyni z fletem (o innych zaletach koncertu nie piszę, a było ich wiele!) oraz mój własny z udziałem mojej Żony, w którym zaprezentowałem muzykę wymagającą innych niż wiedeńskie „zalet charakteru”, zmuszającą do innej zupełnie pedalizacji – muzykę londyńskiej szkoły fortepianowej. A razem zagraliśmy jeszcze muzykę Mozarta i piękną, intymną 4-ręczną sonatę Kuhlaua.