czwartek, 30 listopada 2017

Stworzenie Świata w Filharmonii

Wielkie utwory oratoryjne uwielbiam z zewnątrz i od środka - jako słuchacz, dyrygent i orkiestrowy muzyk. To muzyka kompletna. pełna i doskonała; religijna bądź parareligijna opera.
Przez cały tydzień siedzę sobie w Filharmonii Narodowej na próbach. Jest fascynująco. Prowadzący całość Matthew Halls jest muzykiem kompletnym: subtelnym znawcą literatury muzycznej, który w dziele Haydna odnajduje tropy prowadzące do wcześniejszej i późniejszej literatury. Dla mnie, obserwowanie z jaką precyzją buduje brzmienie orkiestry aby potem połączyć je z warstwą wokalną jest ważnym doświadczeniem. Ogromna kultura pracy, kultura osobista, a przy tym lekkość i poczucie humoru. 


To słuchanie "gołej" orkiestry, wielokrotnie powtarzanych, pięknie brzmiących miejsc było dla mnie radością ogromną. Słuchanie potem solistów (Joanne Lunn, James Gilchrist, Tobias Berndt), a potem jeszcze chóru - radością nową i zupełnie inną. 
Grający continuo w tego typu dziele musi zdecydować jak i co gra. Na pewno - recytatywy secco. W wypadku pozostałych części decydują preferencje dyrygenta bądź klawiszowca. W pewnym sensie też użyty instrument. Można zastosować klawesyn. organy, wczesny fortepian. Z wiolonczelą, wiolonczelą i kontrabasem lub bez nich. 
Filharmonia - podobnie jak miało to miejsce w wypadku zeszłorocznych "Pór Roku" - sprowadziła do realizacji continuo w orkiestrze piękną i niezmiernie przyjazną w dotyku kopię fortepianu Steina z warsztatu Paula McNulty'ego. Instrument natychmiast posłusznie realizuje każdą zachciankę frazowania. Jest piękny i subtelny. 

Myślę, że będzie to zachwycający i wysmakowany brzmieniowo koncert.
Zapraszam do Filharmonii !



Nieustające zaproszenie do Fortepianarium !



wtorek, 28 listopada 2017

Kraków w Warszawie. Komentarz z Facebooka.

BACH 200 UW dodał(a) nowe zdjęcia (2).
8 godz.
To był Bach z przyszłości - Orkiestra Barokowa Akademii Muzycznej w Krakowie to już teraz zespół świetnych muzyków, zaś młodzi soliści dali się poznać z bardzo obiecującej strony. Prowadzący całość Marek Toporowski, dla którego była to kolejna okazja do współpracy z Uniwersytetem Warszawskim, z wielkim wyczuciem poprowadził krakowskich studentów do najpiękniejszych Bachowskich brzmień i fraz.

niedziela, 26 listopada 2017

Kraków w Warszawie.

Wykonanie 3 kantat (70, 161, 21) Jana Sebastiana Bacha w ramach cyklu 200 kantat Bacha na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego.

Poniżej mała relacja fotograficzna




















poniedziałek, 13 listopada 2017

Michel Chapuis (1930-2017)

12 listopada zmarł Michel Chapuis.


Dla mnie - organista, który bardzo naznaczył moją muzyczną drogę, choć nigdy moim nauczycielem nie był.
A było to tak ...
W 1987 roku po raz pierwszy w życiu pojechałem na zagraniczny kurs (St. Bertrand de Comminges). Powiedzieć, że byłem nieopierzonym organistą to mało. W pierwszym tygodniu wykładowcą był Andre Stricker - alzacki organista, specjalista od muzyki dawnej. Muzyk o pedantycznym podejściu do artykulacji, który w swoich nutach zaznaczał każdy łuk, każde oderwanie ... Przeanalizował chyba wszystkie kantaty Bacha. Wymagał stuprocentowej dokładności w realizacji muzycznej "interpunkcji".
Ponieważ o barokowej artykulacji nie miałem wtedy żadnego pojęcia to nieco akademickie podejście było dla mnie otwarciem oczu na nieznany mi dotąd świat.
Strickera spotkałem zresztą później w czasie moich strasbourskich studiów.
W drugim tygodniu wykładowcą był zaś Michel Chapuis poruszający się po Francji swoim dostawczym Citroenem, blaszaną "camionette", w której trzymał na wieszaku koncertowy garnitur. Postać niecodzienna, nieco może dziwaczna i bardzo oryginalna. O ile Andre Stricker pokazał mi reguły, o tyle Michel Chapuis pokazywał jak - znając reguły - nic sobie z nich nie robić. Przyznacie - wielce skrócony, dwutygodniowy kurs artyzmu ! A w każdym razie Chapuis pokazywał jak do reguł podejść z artystyczną dezynwolturą. Nigdy nie zapomnę z jaką skromnością i klasą Chapuis akompaniował do gregoriańskiej Mszy w żeńskim klasztorze. A rok później słyszałem (gdzieś w Ile de France) koncert z muzyką Dietericha Buxtehude, który dosłownie urzekł mnie poezją registracji. Cudowne miękkie barwy, zestawienia kolorystyczne, na które nie poważyłby się chyba żaden znany mi organista. Coś z tego zostało mi do dziś. Grając np. Passacaglię d-moll pamiętam to wykonanie (choć nie wiem czy i ten utwór był wtedy w programie...). Staram się czasem na koncertach odtworzyć ten klimat.
A potem jeszcze inauguracja organów w kościele St. Guillaume w Strasbourgu. Pierwszy raz słyszałem jak Chapuis improwizuje w historycznych stylach. To było zjawiskowe.
Cudowny, zadziwiający i fascynujący muzyk, o bardzo niekonwencjonalnym spojrzeniu na muzykę, wykonywane utwory...

W St. Bertrand de Comminges był też klawesynista - Jean Patrice Brosse, od którego nauczyłem się po raz pierwszy operowania czasem i francuskiej sztuki swobodnego oddechu. To wtedy właśnie postanowiłem uczyć się we Francji i nigdzie indziej ...
Ale to już temat na inną opowieść !



Sonaty skrzypcowo - klawesynowe Bacha. Lublin 12 listopada 2017. Robert Bachara.

Kolejne wyzwanie, kolejna „książeczka” (a właściwie sądząc po wydaniu, z którego gram  – książeczki dwie!). Sześć sonat na klawesyn i skrzypce (i chyba nie ujmując nic partii skrzypiec to jest ta właściwa nazwa). BWV1014-1019. Muzyka dla klawesynisty wyjątkowo wymagająca; pisana nieklawesynowo, bardzo ruchliwy bas-lewa ręka, wymagania nie ustępujące pod względem trudności utworom solowym, przy czym nie ma tu możliwości autopomocy agogicznej i rozwiązywania problemów technicznych poprzez sztuczki interpretacyjne.

Robert Bachara to partner inspirujący, a zarazem wymagający, gdyż trzeba stanąć na wysokości Jego wirtuozowskiej sztuki. Wiele komentarzy podkreśla Jego cudowne, zjawiskowe piana; delikatny, choć zawsze czytelny dźwięk. Brak siłowego forsowania instrumentu, kultura interpretacyjna.
Ogromna przyjemność z takim solistą grać! A dla mnie był to ten pierwszy raz.

Poniżej kilka miłych komentarzy ściągniętych przeze mnie z Facebooka:

Barok w Lublinie! Marek Toporowski (w życiowej formie), Robert Bachara (w życiowej formie), Jan Sebastian Bach (w życiowej formie). Trwa próba generalna - będzie pięknie!

Dziękujemy za fantastyczny koncert w Lublinie. Słuchanie Panów to była prawdziwa, czysta przyjemność obcowania z muzyką Bacha, bez przeszkód. Idealnie zgrani- mistrz klawesynowego touche i mistrz skrzypcowego piana (nie tylko oczywiście, ale te piana mnie powaliły!)



piątek, 10 listopada 2017

Sonaty triowe ponownie w Siedlcach. 9 listopada 2017

Po raz kolejny zagraliśmy w naszym stałym składzie z Markiem Caudle i Irminą Obońską nasze „fryderykowe” sonaty w Siedlcach (sześć sonat triowych BWV 525-530 nagranch na płycie „Organy Joachima Wagnera III”). Projekt specyficzny, w którym partia basu została zastąpiona basso continuo (na wczorajszym koncercie wiolonczela i klawesyn). Projekt, który ma swój w Siedlcach dom i projekt, który – jak się okazało – funkcjonuje najlepiej w tych specyficznych uwarunkowaniach (organy z czasów Bacha, stosowne dla muzyki Bacha, bez pedału, stojące w kameralnej z ducha sali).
Po raz kolejny muszę skonstatować, że partii basu wykonana przez tak znakomitego kameralistę jak Mark Caudle żaden choćby najbardziej sprawny nożnie organista nie dorówna. A wczoraj grał znakomicie!
Po raz kolejny chylę czoła przed kapitalną działalnością Małgorzaty Trzaskalik (i Irka Wyrwy) budującą niezwykle ciekawy organowy krajobraz Siedlec.



wtorek, 7 listopada 2017

Moi mistrzowie. Wielka sztuka francuskiej pedagogiki. Daniel Roth. Aline Zylberajch.


Opisany przeze mnie poniżej jubileusz mojego wielkiego mistrza – Daniela Rotha – obudził we mnie wiele wspomnień z moich francuskich lat. Takie wydarzenie skłania jednak do refleksji...
Siedząc teraz w samolocie rozmyślam na przykład o tym czego nauczyłem się od moich francuskich profesorów. Nie tylko jako wykonawca, ale również nauczyciel i człowiek.
Mam teraz na myśli przede wszystkim mojego mistrza organów – Daniela Rotha i moją ukochaną mistrzynię klawesynu – Aline Zylberajch. Również jednak wiele innych osób, z którymi mój kontakt był trochę mniej częsty … Ograniczę się jednak do dwojga wyżej wspomnianych mistrzów.
Warto powiedzieć, że konserwatorium w Strasbourgu było konserwatorium regionalnym. Bardziej dojrzałym uczniom (grands eleves) przyznawano status studenta. Moi profesorowie uczyli zarówno zaawansowanych już adeptów sztuki muzycznej, jak i osoby młodsze.
Być może temu przypisać należy to, że byli w stanie „złapać” ucznia w tym momencie, w którym akurat się znajdował. Sytuacje, których często byłem świadkiem w polskim muzycznym światku („ja go nie będę tego uczył, bo to powinien już wiedzieć”) tam nie miały miejsca. Jeśli miałeś zaległości były one po prostu konsekwentnie uzupełniane i nadrabiane.
Nie wolno przeskakiwać, „palić za sobą” etapów. Naucz się najpierw jednego, a potem wskakuj na następny poziom.
Konsekwencją tej zasady była ogromna cierpliwość, konsekwencja w powtarzaniu i wymaganiu tych samych rzeczy.
Choć byli wielkimi mistrzami nigdy nie pozwalali sobie na nieprzemyślaną krytykę i dowartościowywanie własnych kompleksów kosztem ucznia. Nawet o słabszych uczniach nie wyrażali się nigdy z przekąsem i ironicznie.
Najpierw chwalili, potem krytykowali. Krytyka – nigdy ad personam. Zawsze poprawiali konkretne miejsce lub problem.
Nigdy nie baliśmy się przed nimi grać, choć wiedzieliśmy, że to co – na razie – potrafimy – jest dalekie od tego poziomu, który już osiągnęli oni. Wręcz lubiliśmy dla nich grać!
Nie przytłaczali nas własnym graniem, pokazywali tylko to, co było konieczne dla naszego – nie ich – rozwoju.
Zawsze im się chciało, nawet kiedy byli zmęczeni nie pokazywali tego.
Pozwalali pokazać nam nasze własne próby do końca, nie przerywali nawet słabszych wykonań. Dawali nam możliwość spróbowania własnych sił i dopiero wysłuchawszy pokazywali drogę, która pozwalała nam posunąć się o krok dalej.

Nigdy chyba nie przechodzili żadnego kursu „pedagogiki” czy „metodyki”. Ich wiedza o traktowaniu ucznia/studenta wynikała chyba z wieloletniej tradycji dobrego i mądrego uczenia. Moi mistrzowie przejęli to od swoich profesorów.

A może po prostu to ja miałem szczęście ?
Może dobrze trafiłem ? Na prawdziwych mistrzów ?


poniedziałek, 6 listopada 2017

Daniel Roth ma 75 lat. Wielkie organowe święto w Paryżu.

Wczoraj przeżyłem jeden z najbardziej wzruszających dni w moim życiu. Spotkanie po wielu latach z moim dawnym profesorem – Danielem Rothem. Wyjątkowym człowiekiem i muzykiem, który w moim życiu odegrał rolę decydującą. Kimś, kto ukształtował mnie jako organistę. Pomagał i wspierał w trudnych chwilach.
W zeszłym tygodniu obchodził 75 urodziny, a agencja ORGAN Promotion i Michael Grüber zorganizowali z tej okazji w Paryżu przepiękną uroczystość.
Niewątpliwie najmocniejszym momentem była Msza w kościele St. Suplice, w czasie której – oprócz improwizacji - wykonana została „Missa Beuronensis” jubilata – utwór o fascynującym języku harmonicznym i wielkiej głębi wyrazu, napisany w technice alternatim, w której wersety śpiewane przez scholę gregoriańską przeplata „właściwa” kompozycja tj. wersety organowe.
Po Mszy nastąpił koncert, w którym Daniel Roth pokazał mistrzostwo w specyficznej tradycji formy improwizacji, którą spopularyzował Charles Tournemire – parafrazy gregoriańskiej.
A improwizował, oczywiście, już przed Mszą.
To po prostu niewiarygodne, że tak można grać w wieku 75 lat. Zachować przez wiele godzin fantastyczną koncentrację, panowanie nad formą, stylem, jezykiem i wyrazem tworzonych ad hoc kompozycji. Przez kilka godzin nie powtarzać się i trzymać koncentrację słuchacza w ciągłym napięciu i zaciekawieniu! Niezawodnie i nieskazitelnie pod względem technicznym, z młodzieńczą fantazją, a jednocześnie bez jakichkolwiek tanich efektów, z głębią wyrazu człowieka dojrzałego i mądrego.
Słowa są bezsilne, tam trzeba było po prostu być. Na tym blogu nie mogło jednak zabraknąć skromnej relacji z tego wielkiego organowego święta.
Z okazji jubileuszu przygotowano specjalne wydawnictwo "Licht im Dunkel". Mam nadzieję wkrótce o nim napisać...
Myślę, że było to jedno z najpiękniejszych i najmocniejszych przeżyć organowych w moim życiu. Coś co daje chęć do dalszego życia, coś, co przywraca wiarę w piękno i siłę muzyki.