środa, 29 stycznia 2020

U nas w szkole muzycznej czwórka to porażka. Uczeń się powiesił, połowa klasy bierze xanax. Odpowiedź.



27 stycznia ukazał się w „Dużym Formacie” artykuł Aleksandry Szyłło „U nas w szkole muzycznej czwórka to porażka. Uczeń się powiesił, połowa klasy bierze xanax”. Tytuł zaciekawił mnie, rozpocząłem lekturę … Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że adresatem zarzutów jest szkoła, której jestem absolwentem, w której dwa lata pracowałem (prawda, dawno…), w której prowadziłem spotkania z uczniami. Ciekawość przerodziła się w oburzenie kiedy zdałem sobie sprawę, że autorka bezczelnie wykorzystuje tragiczne wydarzenie dla młócenia cepem bliżej nieokreślonego „systemu” dopuszczając się przy tym praktyk dziennikarskich, których nie kojarzyłbym z prenumerowaną przez siebie i podziwianą za niezłomną walkę o zachowanie polskiej demokracji „Gazetą Wyborczą”. Mam nadzieję, że redakcja się opamięta. Rozumiem, że problematyka szkolnictwa muzycznego nie jest w centrum zainteresowania „Gazety Wyborczej”, niemniej jak sądzę każdy dziennikarz, który artykuł przeczyta zorientuje się od razu, że praktyki dziennikarskie, którym hołduje pani Szyłło dalekie są od elementarnych podstaw prasowej etyki.
Artykuł zbudowany jest w następujący sposób. Jednostkowe wydarzenie , jakim jest tragiczne samobójstwo ucznia szkoły, obudowane jest przypadkowo nieco dobranymi wypowiedziami rodziców, z których wynika, że połowa najlepszej klasy bierze xanax (dowodów oczywiście brak). Do tego domieszane zostały – jako nieodzowna przyprawa - informacje o jakimś molestowaniu w środowisku muzycznym ( nie chodzi tu bynajmniej o tę konkretną szkołę!) oraz wypowiedzi ekspertów: pani Violi Łabanow (prezesa Smykofonii i przeciwnika szkolnictwa muzycznego w obecnym kształcie), pana Wojciecha Walczaka – profesjonalnego instrumentalisty - altowiolisty oraz pani Marii Mach (Krakowy Fundusz na Rzecz Dzieci). Ta trzecia wypowiedź, bardzo wyważona i sensowna, nie ma żadnego związku z opisywaną sprawą. Ma tylko stworzyć złudzenie profesjonalizmu dziennikarki. Artykuł cytuje również wypowiedzi dyrektorki Zespołu Szkół Muzycznych – pani Hanny Sawickiej – wyrażających oczywiste zaniepokojenie wydarzeniem.
Postulat artykułu jest bardzo mocny. Trzeba o tym pisać, trzeba bić na alarm, podjąć dyskusję, zmienić system! Oczywiście wygłaszany jest on w artykule nie bezpośrednio przez autorkę, która musiałaby wtedy wziąć odpowiedzialność za swoje słowa …
Zanim zdemaskuję metodę autorki kilka słów na temat owego „systemu”. Z mojego punktu widzenia istniejący w Polsce system szkół muzycznych jest unikalnym i pozytywnym zjawiskiem. Jako profesor dwóch wyższych muzycznych uczelni często biorę udział w spotkaniach, seminariach, kursach doskonalenia dla nauczycieli. Bardzo często szkoły muzyczne stają się małymi lokalnymi centrami kultury. Mam wielu przyjaciół, którzy są oddanymi i pełnymi pasji nauczycielami. Warto przypomnieć, że w szkołach muzycznych nauka przedmiotu głównego odbywa się w systemie one-to-one, to oznacza, że uczeń ma bezpośredni i zindywidualizowany kontakt z nauczycielem (a nie tylko z jakąś bezduszną systemową machiną, co wydaje się sugerować autorka artykułu). Co pewien czas ktoś wpada na genialny pomysł, aby ten system zmienić i zreformować, a środki przeznaczyć na coś innego np. na krzewienie amatorskiego uprawiania muzyki. W Polsce rzeczywiście brakuje szerokiego upowszechniania kultury muzycznej dla uczniów, którzy nie zakładają przyszłej kariery profesjonalnej w tym kierunku. Nikt w Polsce (a może się mylę … ?) nie postuluje jednak np. zamknięcia szkół mistrzostwa sportowego i przekazanie uzyskanych w ten sposób środków na zakup sprzętu sportowego na zajęcia WF-u. Zgadzamy się raczej w większości, że to dwa różne obszary; oba ważne i wzajemnie komplementarne. Tak samo jest w dziedzinie muzyki. W Polsce mamy dobrze działający system szkół muzycznych i leżącą odłogiem warstwę szerzej rozumianej popularyzacji muzyki.
Ale, ad rem …
Artykuł dotyczy pojedynczego przypadku opisywanego w dramatyczny sposób ustami jednej z mam (Agata, pracownica korporacji, Mama pianistki…):
M. się powiesił. W domu. W czwartek 5 grudnia. Leżał potem jeszcze ponad tydzień w szpitalu, lekarze próbowali go odratować. Dzieci ze szkoły dowiedziały się tego samego dnia. One wiedziały, a my, dorośli, nie
Styl równoważników zdania wzmacnia dramatyzm przekazu. Ale zastanówmy się nad jednym. To, że jedno z dzieci nie powiedziało rodzicom świadczy o… No właśnie, o czym ? O szkole? Naprawdę?
Samobójstwa wśród młodzieży licealnej się niestety zdarzają, to bardzo wrażliwy okres w życiu. Autorka z pojedynczego faktu wyciąga jednak bardzo daleko idące wnioski dotyczące całego „systemu”. Nie dowiadujemy się czy tragedia została spowodowana przez niepowodzenia w szkole czy poza nią. Nie wypowiadają się ani rodzice, ani wychowawca klasy, ani nauczyciel przedmiotu głównego. Rozumiem, że łatwiej rzucić błotem w bliżej nieokreślony system, źle skierowane oskarżenie mogłoby przecież skutkować np. procesem sądowym. Tak naprawdę o tym fakcie nie dowiadujemy się nic. Autorka ewidentnie zdaje sobie sprawę, że takie argumenty dotyczące zmiany systemu są zbyt słabe. Stąd przyprawia pichconą przez siebie przyprawę informacjami o xanaxie, który bierze „połowa najlepszej klasy” i o którym wiedzą jakoby wszyscy. To jednak również jest chyba za słabe. Pada zatem informacja o przypadkach molestowania w środowisku muzycznym (wypowiedź Wojciecha Walczaka) :
Jest jeszcze coś, o czym w ogóle się nie mówi: molestowanie seksualne. Wiem o jednym nauczycielu, który obnażał się przed uczniami. Sprawa trafiła do sądu, ale zakończyła się ugodą. Innym razem wspierałem koleżankę, która była molestowana przez profesora na uczelni. Namawialiśmy ją, żeby wniosła oskarżenie, ale się wycofała. Może akcja #MeToo coś zmieni, może osoby doświadczające molestowania przestaną się obawiać wstydu i ostracyzmu.
Uważny czytelnik na pewno zauważy, że informacje nie dotyczą tej konkretnej szkoły, a jedynie pewnych znanych intelokutorowi przypadków. Informacje prawdopodobnie padły w dłuższej rozmowie dziennikarki z panem Walczakiem. Mniej uważny czytelnik w gąszczu informacji tej „subtelnej” manipulacji raczej nie wychwyci.
W każdym razie artykuł nie przynosi istotnych informacji na temat np. ilości samobójstw w szkołach muzycznych a ogólnokształcących, nie wiem zresztą czy takie badania kiedykolwiek miały miejsce. Nie wie tego chyba również autorka artykułu i wiedzą tą raczej nie jest zainteresowana. Cytowanie bowiem fachowych opracowań, statystyk nie jest przecież tak dynamiczne jak zasłyszane na korytarzach wypowiedzi wybranych przez dziennikarkę rodziców. Sądzę jednak, że bez takich „twardych” informacji wszelkie wyrokowanie na temat „systemu” jest pozbawione jakichkolwiek podstaw.

Autorka próbuje zdruzgotać „system” za pomocą wypowiedzi pani Violi Łabanow. Ponieważ – na tle całości artykułu – w tej części padają jakieś konkretne postulaty – warto do tej wypowiedzi odnieść się w całości. To przykre, że osoba prowadząca naprawdę cenną działalność popularyzatorską dała się wmanipulować w tak niesmaczną nagonkę bądź zechciała po prostu skorzystać z nadarzającej się okazji dla zwalczania nielubianego przez siebie (do czego ma oczywiście prawo) systemu szkół muzycznych. W jej wypowiedzi niemal każde zdanie zasługuje jednak na ripostę i sprostowanie:
Tak dużego, scentralizowanego systemu szkół muzycznych służących kształceniu zawodowemu nie ma nigdzie na świecie. Tylko w Polsce.
Nieprawda. Na czym polega owa centralizacja? Owszem jest kontrola Centrum Edukacji Artystycznej, programy nauczania to jednak w dużym stopniu opracowane i realizowane autorskie koncepcje. Nie jestem znawcą systemów edukacyjnych, ale system szkół muzycznych działa np. w niektórych krajach postsowieckich; przy czym są to społeczeństwa często znacznie bardziej uwrażliwione na muzykę niż polskie. Znane mi nieco szkolnictwo np. w Ukrainie jest znacznie bardziej wymagające i rygorystyczne; polskie jest chyba dobrym kompromisem między stawianymi uczniom wymaganiami a koniecznością zapewnienia luzu i przestrzeni. We Francji działa system konserwatoriów niezależnych od kształcenia ogólnokształcącego, jest ono dość rygorystyczne, nie daje jednak możliwości łączenia kształcenia ogólnego i specjalistycznego w jednym budynku. Taka możliwość postrzegana jest raczej jako zaleta!
Niektórzy uważają, że to powód do dumy. Ja uważam, że jest to jedna z przyczyn słabego poziomu muzycznego naszego społeczeństwa.
Na jakiej podstawie? Co ma piernik do wiatraka? W tych szkołach nie uczy się całe „nasze społeczeństwo”.
Odpadają z tego systemu dzieci zdolne i wrażliwe, którym tresura i stres wybiły muzykę z głowy.
Myślę, że to może się zdarzyć w wypadku nazbyt wymagających nauczycieli. W żadnym wypadku nie jest jednak tak, że szkoły muzyczne programowo wprowadzają system „tresury”. Nie ma również dowodów na to, że tak się powszechnie dzieje.
Wyselekcjonowane, ogólnie bardzo zdolne dzieci, które mogłyby mieć wybitne osiągnięcia w innych dziedzinach, w szkole muzycznej poddawane są presji ograniczającej rozwój twórczy.
Również proszę o jakiekolwiek dowody. To gołosłowne i ogólnikowe zarzuty. Twierdzenie nie jest w żaden sposób uzasadnione. W Polsce istnieje równoległy system szkół muzycznych popołudniowych; dziecko może chodzić do „zwykłego” liceum i osobnej szkoły muzycznej.
Wielu, by zadowolić rodziców i nauczycieli, niepotrzebnie kończy uczelnię muzyczną.
Wiele osób, by zadowolić rodziców, kończy uczelnie prawnicze, medyczne, inżynierskie … Pewnie lepiej aby tak nie było, ale co pani Łabanow (i pani Szyłło) właściwie chce tym udowodnić?

W tekście pani Szyłło pada jeszcze jedno nieprawdziwe stwierdzenie. Wytłuszczone przez autorkę.
Studia muzyczne nie przygotowują psychicznie i duchowo do bycia pedagogiem, mentorem, oparciem dla młodej osoby.
Uczelnie muzyczne mają moduły przedmiotów pedagogicznych. Rozumiem, że chodzi tu jednak o owo tajemnicze stwierdzenie: „psychicznie i duchowo”. Faktem jest, że najwspanialszą nauką własnej pedagogiki jest wzór mistrza – artysty i pedagoga w jednym. Nie wszyscy nauczyciele takim wzorem są, to również prawda. Ciekaw jestem skąd pani Szyłło bierze wiedzę, że takich w uczelniach muzycznych nie ma? Jako profesor dwóch muzycznych akademii mogę jedynie powiedzieć, że wielu moich kolegów to wspaniali artyści-pedagodzy, niektórzy zaś są bardziej artystami, niektórzy zaś tylko pedagogami. Jak pisałem, uczelnie starają się jednak zapewnić studentom dostęp do wiedzy pedagogicznej niezależnie od indywidualnych predyspozycji profesorów przedmiotu głównego i niejako kompensując ewentualne niedostatki. Cóż mogą zrobić więcej?

Główną wadą artykułu jest rzucenie oskarżenia w stronę „systemu” bez wysłuchania tych rodziców, dzieci, nauczycieli, którzy istniejący w Polsce model szkół muzycznych uważają za dobry. Takie opinie zostały tu po prostu pominięte, co chyba najdobitniej wskazuje na jakość dziennikarstwa pani Szyłło. Niniejsza riposta ma za zadanie wypełnić nieco ten brak.

W czasie mojej wieloletniej kariery artystycznej i pedagogicznej, związanej głównie z uczeniem na poziomie uczelni wyższej, wielokrotnie spotykałem się ze środowiskiem nauczycieli szkół muzycznych. Zetknąłem się tam z wieloma wspaniałymi ludźmi, nauczycielami z powołania, pełnymi fantazji i kreatywności uczniami. Region, w którym mieszkam – Górny Śląsk jest bardzo „nasycony” szkołami muzycznymi. Stanowią one ważny element kulturalnego „krwiobiegu”. Ta odpowiedź jest wyrazem mojego uznania dla starań i pracy tego środowiska. Chciałbym również bronić systemu, którego zazdrości nam wiele społeczeństw; systemu, który jest dobry i potrzebny.
Artykuł, na który odpowiadam może stać się ważnym orężem w walce o zabranie pieniędzy drogim, prowadzącym indywidualne nauczanie, zmuszonym do inwestowania w instrumentarium szkołom muzycznym. Od lat społeczność tych szkół z trwogę wsłuchuje się w różne zapowiedzi „reform” mających na celu np. zastąpienie nauczania indywidualnego zbiorowym.
To, czego w Polsce brakuje to jeszcze jeden element systemowej układanki, jakim jest odpowiednia obecność muzyki w szkołach ogólnokształcących i ogólnie w społeczeństwie. Tego mostu jednak nie naprawimy burząc najpierw zdrowe i dobrze działające przęsło.
Chciałbym również wyrazić moje oburzenie faktem, że artykuł niespełniający minimalnych wymagań rzetelności dziennikarskiej nie został wychwycony przez redakcję cenionej przeze mnie „Gazety Wyborczej”, która pozwala tym samym, aby autorka dopuszczająca się tak ewidentnej manipulacji grzała się w cieniu dziennikarzy walczących o lepszą i demokratyczną Polskę, dbających o najwyższy poziom etyki zawodowej.



czwartek, 23 stycznia 2020

Słuchając dawnych nagrań. Kirkpatrick i Scarlatti

Sonaty Scarlattiego to chyba jeden z najczęściej eksplorowanych fonograficznie obszarów muzyki klawesynowej (?). Znak zapytania wynika z tego, że do dzisiaj nie wiemy z całkowitą pewnością czy sonaty przeznaczone zostały na klawesyn czy fortepian. Sporządzony po śmierci Marii Barbary inwentarz należących do niej instrumentów specyfikuje zarówno te o mechanice piórkowej, jak i młoteczkowej. Jest tam nawet specjalny, zbudowany dla Marii Barbary przez Diego Fernandeza instrument de botones , w którym owe guziki umożliwiają płynną zmianę rejestrów.
Ralph Kirkpatrick to wybitny, amerykański klawesynista; w swoim czasu jeden z guru klawesynowej muzyki. Choć był uczniem Landowskiej ustawił się w opozycji do ignorowania przez wielką klawesynistkę historycznych uwarunkowań wykonawczych krytykując bardzo mocno jej m.in. w ważnym artykule Fifty years of  Harpsichord Playing.
Ralph Kirkpatrick jest autorem stosowanego do dziś katalogu sonat oraz wyczerpującej biografii Scarlattiego. Również dowcipnego artykułu, który określa jako studium odwróconej muzykologii, w którym na niby udowadnia hipotezę, że prawdziwą autorką sonat jest Maria Teresa de Braganza.

Nagrania Kirkpatricka, dokonane na współczesnym modelu klawesynu (Neupert ?) do dziś urzekają. Kirkpatrick unika bombastyczności w interpretacji sonat, epatowania wszechobecnymi u włosko-iberyjskiego mistrza przerzutami rąk i skokami. Są zadziwiająco subtelne, wiele sonat nagranych zostało na oszczędnej registracji. Brzmienie czasem wydaje się nieco klawikordowe; wydaje się, że Kirkpatrickowi zależy na osiągnięciu wrażenia podobnej jak to ma miejsce w wypadku klawikordu mikrodynamiki fraz. Wynikające z możliwości "pedałowego", współczesnego klawesynu zabiegi registracyjne są niezwykle smakowite i trafne artystycznie (choć oczywiście, z punktu widzenia dzisiejszego klawesynisty, niekoniecznie "stylowe").

Informacje o działalności - artystycznej i muzykologicznej Kirkpatricka - znaleźć można na prowadzonej przez Meredith Kirkpatrick stronie :
http://library.bu.edu/c.php?g=268287&p=1790232



Zaś nagrania sonat Scarlattiego znaleźć można tu:

https://www.youtube.com/watch?v=vD61QgfnOBM&t=1146s
https://www.youtube.com/watch?v=KhIOoE8Xyd0&t=26s
https://www.youtube.com/watch?v=ojYLRZguWyA&t=591s


środa, 15 stycznia 2020

Nowy klawesyn włoski Krzysztofa Kulisa

Już od długiego czasu wybierałem się obejrzeć ten instrument. 
To pierwszy włoski model ukończony w zeszłym roku przez Krzysztofa Kulisa (wg Grimaldiego). Instrument o rasowym włoskim brzmieniu, jednak również stosunkowo długim jak na Włocha rezonansie.
Bardzo również przyjazny klawiaturowo. Ujmujący, charakterystyczny, ale jednocześnie dość uniwersalny i pozwalający na wykonanie zróżnicowanego repertuaru.
Testowałem zarówno wczesną włoską muzykę, jak i Scarlattiego. Oraz - oczywiście Bacha!
Bardzo pozytywne wrażenia!

Krzysztof Kulis to pionier klawesynowego budownictwa w Polsce. Kiedy zaczynałem moją przygodę z klawesynem miał już na koncie zbudowany pierwszy szpinet. Nie było wtedy jeszcze możliwości sprowadzenia planów, instrument był własną konstrukcją. Potem budował, stroił, doradzał, inspirował ...
Wiele osób i instytucji w Polsce ma Jego instrumenty.
Przez te wszystkie lata był z nami wszystkimi; jest częścią historii polskiego wykonawstwa klawesynowego XX i XXI wieku.
Dlatego tak bardzo się ucieszyłem kiedy dotknąłem nowego instrumentu i okazało się, że jest świetny!





niedziela, 12 stycznia 2020

Grzegorz Brajner i bytomska "Cyganeria"



 Świetna „Cyganeria” w Operze Śląskiej. Klasyczna, tradycyjna, ale zrealizowana z dużym smakiem inscenizacja pozostawiająca sporo przestrzeni mocnej i bardzo wyrównanej obsadzie wokalnej.
Cudownie grała orkiestra. Takiej palety zróżnicowanych pian już dawno nie słyszałem. Zachwyciła mnie spójność gry orkiestry z partiami wokalnymi, wspólna fraza i oddech, wspólne budowanie napięć. W „Cyganerii” partia orkiestry, cudownie zresztą zinstrumentowana, przypomina trochę dobrą ścieżkę dźwiękową filmu; jest nośnikiem emocji i czymś od początku do końca prowadzącym narrację, trzymającym nasze uczucia w ciągłym napięciu.
Sądzę, że w tego typu operze – dramacie muzycznym, w którym tak eksponowana jest strona wokalna często zapomina się o warstwie instrumentalnej – narratorze, bez którego trudno wyobrazić sobie pełnię przeżycia opowiadanej tragicznej historii.
Grzegorz Brajner, którego poznałem podczas współpracy nad Orfeuszem i Eurydyką Glucka w Operze Krakowskiej, fantastycznie poprowadził ten sobotni spektakl. Była w tej kreacji i precyzja, i natchnienie, i wielkość, i prawdziwa dramaturgia. To naprawdę rasowy operowy dyrygent.
Chciałbym, aby ten wpis był wyrazem mojego wielkiego uznania. Serdecznie zachęcam też do wybrania się na przedstawienie!

Obsada spektaklu na dzień 11.01.2020 r. g. 18:00
Soliści, Chór i Orkiestra Opery Śląskiej pod dyrekcją Grzegorza Brajnera
MIMI
Anna Wiśniewska-Schoppa
RUDOLF
Adam Sobierajski
MARCEL
Kamil Zdebel
SCHAUNARD
Łukasz Klimczak
COLLINE
Zbigniew Wunsch
ALCIDOR
Bogdan Kurowski
MUSETTA
Svitlana Kalinichenko
BENOIT
Adam Woźniak
PARPIGNOL
Grzegorz Biernacki
TAMBURMAJOR
Bogdan Desoń





https://opera-slaska.pl/spektakle/event/16/cyganeria

środa, 1 stycznia 2020

Słuchając starych nagrań ... Rafael Puyana gra Solera


https://www.youtube.com/watch?v=1TflCoyv5ao
Kontynuujemy szperactwo wśród starych nagrań.
Chyba najbardziej iberyjskie z ducha nagranie Solera to wersja Rafaela Puyany.
Rafael Puyana i Irma Rogell to dwoje ostatnich uczniów Wandy Landowskiej. Puyana osiadł w Paryżu, posiadał ważną kolekcję historycznych klawesynów m.in. sławny 3-manuałowy klawesyn Hieronymusa Albrechta Hassa. Ten instrument można zobaczyć m.in. tu :
https://www.youtube.com/watch?v=6Gubohd0nO8

Nagranie Solera imponuje żywiołowością, fantastyczną techniką i niezwykle kolorową registracją. Dokonane zostało na klawesynie Pleyela i jest to chyba jedno z nagrań najgenialniej eksponujących walory takiego instrumentu.
Na YouTube można jeszcze znaleźć film, na którym Puyana gra sonaty Scarlattiego (na różnych instrumentach),
https://www.youtube.com/watch?v=B0ZXv4CXkMs&t=1310s
płytę z muzyką Couperina
https://www.youtube.com/watch?v=Gm3Ep0_-cpc&t=1801s
oraz kilka mniejszych rzeczy.
Scarlatti, choć ciekawy, zdecydowanie nie dorównuje Solerowi, choć program choćby ze względu na możliwość wglądu w technikę warto obejrzeć. Couperin zestarzał się chyba najbardziej ...
Ale ten Soler jest naprawdę wart grzechu !