sobota, 13 października 2012

Fortepianarium - jutro otwieramy

Tak było wczoraj :



I kto by pomyślał, że tam właśnie w pocie czoła, pyle, trudzie i znoju wykuwa się świetlana przyszłość !





Zdjęcia : Marek Pilch

sobota, 6 października 2012

Fortepianarium




Trochę muzeum, ale przede wszystkim miejsce spotkań, warsztatów, koncertów … Miejsce naszych twórczych poszukiwań i mamy nadzieję, spokojny i życzliwy dom dla naszych instrumentów. Naszych tzn. moich i Kasi Drogosz - mojej doktorantki i współpracowniczki w katowickiej Akademii; jak nikt inny zaangażowanej w propagowanie wiedzy o historycznych fortepianach.
W naszej ekspozycji znajdują się dwa bardzo cenne instrumenty należące do rodziny fortepianów stołowych z wczesną mechaniką angielską – XVIII-wieczny instrument sygnowany („Longman & Broderip) i zbudowany przed 1831 (może 1832) rokiem instrument firmy Johanna Dietricha Rädeckera z Lubeki.
Na klawesynie też da się pograć – stawiam eksperymentalny instrument Michaela Scheera z Jestetten będący współczesną fantazją, kreacją na temat południowoniemieckiego, późnorenesansowego budownictwa. Virginalcembalo – adekwatną nazwą byłby chyba klawesyn wirginalizowany.
Wreszcie, pełen kolorowych włączników, światełek, a co za tym idzie niespodzianek (za każdym razem siadając można trafić na jakąś nową, nieoczekiwaną możliwość) dostojny i stylowy Hammond Commodore. A obok niego, Wurlitzer 4037 z trzecim manuałem – wczesnym syntezatorem: Orbit III.
Kilka lat temu, z wielkim zdziwieniem, odkryłem dla siebie ten drugi świat; analogowych instrumentów elektronicznych. Ich epoka trwała dość krótko; przede wszystkim ze względu na bujny rozwój elektroniki w XX wieku. Ich cudowne i niepowtarzalne możliwości brzmieniowe nie zostały do końca docenione i wyzyskane; jednodniowe ważki. Klasyka potrzebuje czasu, aby nowinki sobie przyswoić i tego czasu w wypadku tych wytworów ludzkiego geniuszu zabrakło.
U nas znajdzie się również dla nich miejsce. Są też piękne.

Po cichu marzymy o tym, że kolekcja będzie się rozrastać. Wiele dawnych fortepianów i wiele dawnych elektrofonów ląduje wprost na śmietnikach. Chyba właśnie u nas, na Śląsku jest ich szczególnie dużo. Mamy nadzieję, że w przyszłości będą lądowały raczej w Fortepianarium czekając na rekonstrukcję, bądź świadcząc o dawnej technice. Na razie to miejsce ma  być katalizatorem „dobrych wydarzeń”; bo przecież gdzie, jak nie na Górnym Śląsku można eksponować instrumenty doby wczesno- i późnoindustrialnej? I gdzie, jak nie w tej krainie jest porównywalna tradycja muzyczna?

A naszych przyjaciół zapraszamy wraz z nami do cieszenia się tym, co jest i tym, co udało nam się do tej pory osiągnąć.
W niedzielę 14 października o 17.00 w malowniczym Domu Kawalera spółki DEMEX w Zabrzu, ul. Hagera 41.

poniedziałek, 1 października 2012

O ukraińskim śpiewaniu i polskiej konkursomanii


Niedzielny koncert z A Capella Leopolis w Gdyni… Ależ śpiewają Ci Ukraińcy! Ma się wrażenie, że ich głosy płyną gdzieś z głębi serc opowiadając o uczuciach, radościach, smutkach… Cudowne obcowanie z istotą muzyki, niezależną od jakiegokolwiek zapisu nutowego.
To chyba dlatego tak bardzo kocham grać dla tamtej publiczności ze Wschodu; oni rozumieją tę całą muzykę jakoś tak, całym ciałem i duszą pospołu. Nie muszą jej intelektualnie analizować. Chyba dlatego nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać na mojej muzycznej drodze niemuzykalnego Ukraińca. Podobno zresztą jestem ukrainofilem…

A w Polsce bywa z tym różnie. Znam kilku profesjonalnych muzyków, którym miano niewrażliwego na piękno muzycznego drwala (sprawnie przebierającego palcami po instrumencie)  naprawdę przystoi.
Oczywiście, znam też po prostu więcej  muzyków w Polsce niż na Ukrainie. A jadąc na Wschód spotykam raczej tych wrażliwych; to inny rodzaj kontaktu niż szara codzienność własnego podwórka. To pewnie dlatego.  Dlatego daleki jestem jednak od uogólniania. Jeśli wchodzę w taki tok myślenia i pozwalam sobie na pewne generalizowanie to tylko dlatego, że niektóre zjawiska nie dają się inaczej ująć …A pytania, które chciałbym tym razem postawić  wydają mi się ważne.

Co się z nami stało?  Gdzie zatraciliśmy tę pierwotną wrażliwość, którą ludzie Wschodu – biedniejsi przecież od nas, nie dysponujący takimi środkami jak my, wciąż pielęgnują? Gdzie tkwi błąd?
Nie wiem …
Chciałbym jednak podzielić się garścią dawno zapowiadanych refleksji dotyczących polskiego szkolnictwa muzycznego. Wielu moich rozmówców jest z faktu, że posiadamy zorganizowany system szkół muzycznych niesłychanie dumnych. Ja też. Uważam, że system jest dobry, powinien być rozwijany, a szkół muzycznych powinno być przynajmniej dwa razy tyle. Tak właśnie i nie tylko dla dzieci, które zadowolą zmysł estetyczny przeprowadzających egzaminy wstępne Panien i Pań Rytmiczek. I ładnie rzucą piłeczką, i jeszcze pięknie się uśmiechną, a potem zaśpiewają ćwiczoną z rodzicami-muzykami 3 lata piosenkę… Czy w ogóle jest jeszcze w naszych szkołach muzycznych miejsce dla nieśmiałych introwertyków, neurotycznych wirtuozów żyjących we własnym świecie? Czy to poszukiwanie przyszłych artystów, czy jakiś casting do zespolików pieśni i tańca?

Ważniejsze dla szeroko rozumianej kultury muzycznej jest chyba to, że tak naprawdę to w KAŻDEJ szkole ogólnokształcącej powinna być możliwość czynnego uprawiania muzyki. Jakiejkolwiek muzyki, byle czynnie… Piosenki, keyboardy, chór…Byle nie bezmyślna konsumpcja suchych danych biograficznych przeznaczonych do wykucia na pamięć. Bo Chopin wielkim kompozytorem był... (a Beethoven głuchym).

Ale wróćmy do szkół muzycznych.  Tych profesjonalnych; tych przygotowujących do przyszłego zawodu.
Uważam zatem, że wbrew pozorom i wbrew obiegowym poglądom wielu muzyków szkoły muzyczne nie są dokładnie tym samym, co szkoły mistrzostwa sportowego. Na ujawnienie się talentu trzeba czasem poczekać. Siedmiolatek czy sześciolatek efektownie prezentujący się na egzaminie niekoniecznie ma zadatki na artystę; jest czasem śmielszy od rówieśników. Zaś obecny priorytet – oszczędność poprzez przyjmowanie i kształcenie tylko tych dzieci, które dają gwarancje szybkiego sukcesu konkursowego jest błędny. Dlatego jestem właśnie zwolennikiem powszechności dostępu do dobrej edukacji muzycznej szczebla podstawowego.
Jak mają się w tym wszystkim konkursy? Konkursy na tym etapie służą u nas często nieustannej weryfikacji nauczycieli. Obecny system nastawiony na „sukces” generuje coraz to nowe konkursy. Z grubsza jest tak : ponieważ wiadomo, że nauczyciele są oceniani na podstawie sukcesów konkursowych uczniów trzeba stworzyć odpowiednią ilość konkursów umożliwiających odpowiednią ilość laurów. Wielu uczniów jeździ sobie z konkursu na konkurs; zaniedbując przy tym jakiekolwiek sensowne wykształcenie ogólne i ogólny rozwój. Czy rozwijają przy tej okazji jakąkolwiek wrażliwość muzyczną? Wątpię. Nie o to przecież tu chodzi …
Chodzi o sprawność. O wyścigi. Wyścig muzycznych szczurów.

Konkursy to również znakomita szkoła konformizmu, grania pod wymagania „mainstreamowego” jury i przeciętny gust zasiadających. Często rezygnacja z indywidualności.
Ja szczęśliwie jestem wykładowcą akademickim, który może pozwolić sobie na dystans do muzycznych wyścigów, na własny program życiowy i dydaktyczny. Może pozwolić sobie na fanaberię indywidualnego podejścia do studentów (jakoś to nawet w języku Krajowych Ram Kwalifikacji i innych bredni wynikających z najnowszej ustawy zmieszczę).
Wiem jednak, że i w naszej praktyce akademickiej uczelni muzycznej sukcesy konkursowe są brane pod uwagę, ba, wręcz uważane bywają za miernik skuteczności dydaktycznej. Moja opinia o nieprzystawalności kryteriów konkursowych do tych kryteriów, a przede wszystkim uczciwości wobec sztuki jakimi powinniśmy się kierować my – profesorowie-artyści jest raczej w zdecydowanej  mniejszości. Czasem jest tak, że ocena studenta zależy od sukcesu na tym, czy innym konkursie. Argumentem, że przecież nie wiemy kto zasiadał i czym tak naprawdę się, zasiadłszy, kierował,  a jedynymi uprawnionymi do oceny jesteśmy my (a nie przypadkowa komisja przypadkowego konkursu) można rzucać niczym grochem o ścianę.

Organizujmy konkursy i cieszmy się z sukcesów naszych uczniów/studentów. Nagradzajmy ich za sukcesy i wyróżniajmy. Przy tym wszystkim nie zapominajmy jednak o tym, że są one na drodze muzyka tylko narzędziem, etapem … To nie o konkursach jest muzyka; zafiksowanie naszego edukacyjnego systemu na sukcesach typu sportowego jest drogą donikąd. Pamiętam moją wizytę (przed laty) w szkole muzycznej w Irkucku, gdzie zaprezentowano mi dzieci grające pięknym dźwiękiem proste technicznie utwory, a nie bezmózgich wymiataczy … Bierzmy przykład ze wspaniałej kultury muzycznej Wschodu; gdzie sukcesy techniczne (i konkursowe) są pochodną wrażliwości i jej rozwijania , a nie celem samym w sobie.