27
stycznia ukazał się w „Dużym Formacie” artykuł Aleksandry
Szyłło „U nas w szkole muzycznej czwórka to porażka. Uczeń się
powiesił, połowa klasy bierze xanax”. Tytuł zaciekawił mnie,
rozpocząłem lekturę … Jakież było moje zdziwienie kiedy
okazało się, że adresatem zarzutów jest szkoła, której jestem
absolwentem, w której dwa lata pracowałem (prawda, dawno…), w
której prowadziłem spotkania z uczniami. Ciekawość przerodziła
się w oburzenie kiedy zdałem sobie sprawę, że autorka bezczelnie
wykorzystuje tragiczne wydarzenie dla młócenia cepem bliżej
nieokreślonego „systemu” dopuszczając się przy tym praktyk
dziennikarskich, których nie kojarzyłbym z prenumerowaną przez
siebie i podziwianą za niezłomną walkę o zachowanie polskiej
demokracji „Gazetą Wyborczą”. Mam nadzieję, że redakcja się
opamięta. Rozumiem, że problematyka szkolnictwa muzycznego nie jest
w centrum zainteresowania „Gazety Wyborczej”, niemniej jak sądzę
każdy dziennikarz, który artykuł przeczyta zorientuje się od
razu, że praktyki dziennikarskie, którym hołduje pani Szyłło
dalekie są od elementarnych podstaw prasowej etyki.
Artykuł
zbudowany jest w następujący sposób. Jednostkowe wydarzenie ,
jakim jest tragiczne samobójstwo ucznia szkoły, obudowane jest
przypadkowo nieco dobranymi wypowiedziami rodziców, z których
wynika, że połowa najlepszej klasy bierze xanax (dowodów
oczywiście brak). Do tego domieszane zostały – jako nieodzowna
przyprawa - informacje o jakimś molestowaniu w środowisku muzycznym
( nie chodzi tu bynajmniej o tę konkretną szkołę!) oraz
wypowiedzi ekspertów: pani Violi Łabanow (prezesa Smykofonii i
przeciwnika szkolnictwa muzycznego w obecnym kształcie), pana
Wojciecha Walczaka – profesjonalnego instrumentalisty -
altowiolisty oraz pani Marii Mach (Krakowy Fundusz na Rzecz Dzieci).
Ta trzecia wypowiedź, bardzo wyważona i sensowna, nie ma żadnego
związku z opisywaną sprawą. Ma tylko stworzyć złudzenie profesjonalizmu dziennikarki. Artykuł cytuje również wypowiedzi
dyrektorki Zespołu Szkół Muzycznych – pani Hanny Sawickiej –
wyrażających oczywiste zaniepokojenie wydarzeniem.
Postulat
artykułu jest bardzo mocny. Trzeba o tym pisać, trzeba bić na
alarm, podjąć dyskusję, zmienić system! Oczywiście
wygłaszany jest on w artykule nie bezpośrednio przez autorkę,
która musiałaby wtedy wziąć odpowiedzialność za swoje słowa …
Zanim
zdemaskuję metodę autorki kilka słów na temat owego „systemu”.
Z mojego punktu widzenia istniejący w Polsce system szkół
muzycznych jest unikalnym i pozytywnym zjawiskiem. Jako profesor
dwóch wyższych muzycznych uczelni często biorę udział w
spotkaniach, seminariach, kursach doskonalenia dla nauczycieli.
Bardzo często szkoły muzyczne stają się małymi lokalnymi
centrami kultury. Mam wielu przyjaciół, którzy są oddanymi i
pełnymi pasji nauczycielami. Warto przypomnieć, że w szkołach
muzycznych nauka przedmiotu głównego odbywa się w systemie
one-to-one, to oznacza, że
uczeń ma bezpośredni i zindywidualizowany kontakt z nauczycielem (a
nie tylko z jakąś bezduszną systemową
machiną, co wydaje się sugerować autorka artykułu). Co
pewien czas ktoś wpada na genialny pomysł, aby ten system zmienić
i zreformować, a środki przeznaczyć na coś innego np. na
krzewienie amatorskiego uprawiania muzyki. W Polsce rzeczywiście
brakuje szerokiego upowszechniania kultury muzycznej dla uczniów,
którzy nie zakładają przyszłej kariery profesjonalnej w tym
kierunku. Nikt w Polsce (a może się mylę … ?) nie postuluje
jednak np. zamknięcia szkół mistrzostwa sportowego i przekazanie
uzyskanych w ten sposób środków na zakup sprzętu sportowego na
zajęcia WF-u. Zgadzamy się raczej w większości, że to dwa różne
obszary; oba ważne i wzajemnie komplementarne. Tak samo jest w
dziedzinie muzyki. W Polsce mamy dobrze działający system szkół
muzycznych i leżącą odłogiem warstwę szerzej rozumianej
popularyzacji muzyki.
Ale,
ad rem …
Artykuł
dotyczy pojedynczego przypadku opisywanego w dramatyczny sposób
ustami jednej z mam (Agata, pracownica korporacji, Mama pianistki…):
M.
się powiesił. W domu. W czwartek 5 grudnia. Leżał potem jeszcze
ponad tydzień w szpitalu, lekarze próbowali go odratować. Dzieci
ze szkoły dowiedziały się tego samego dnia. One wiedziały, a my,
dorośli, nie …
Styl
równoważników zdania wzmacnia dramatyzm przekazu. Ale zastanówmy
się nad jednym. To, że jedno z dzieci nie powiedziało rodzicom
świadczy o… No właśnie, o czym ? O szkole? Naprawdę?
Samobójstwa
wśród młodzieży licealnej się niestety zdarzają, to bardzo
wrażliwy okres w życiu. Autorka z pojedynczego faktu wyciąga
jednak bardzo daleko idące wnioski dotyczące całego „systemu”.
Nie dowiadujemy się czy tragedia została spowodowana przez
niepowodzenia w szkole czy poza nią. Nie wypowiadają się ani
rodzice, ani wychowawca klasy, ani nauczyciel przedmiotu głównego.
Rozumiem, że łatwiej rzucić błotem w bliżej nieokreślony
system, źle skierowane oskarżenie mogłoby przecież skutkować np.
procesem sądowym. Tak naprawdę o tym fakcie nie dowiadujemy się
nic. Autorka ewidentnie zdaje sobie sprawę, że takie argumenty
dotyczące zmiany systemu są zbyt słabe. Stąd przyprawia pichconą
przez siebie przyprawę informacjami o xanaxie, który bierze „połowa
najlepszej klasy” i o którym wiedzą jakoby wszyscy. To jednak
również jest chyba za słabe. Pada zatem informacja o przypadkach
molestowania w środowisku muzycznym (wypowiedź Wojciecha Walczaka)
:
Jest
jeszcze coś, o czym w ogóle się nie mówi: molestowanie seksualne.
Wiem o jednym nauczycielu, który obnażał się przed uczniami.
Sprawa trafiła do sądu, ale zakończyła się ugodą. Innym razem
wspierałem koleżankę, która była molestowana przez profesora na
uczelni. Namawialiśmy ją, żeby wniosła oskarżenie, ale się
wycofała. Może akcja #MeToo coś zmieni, może osoby doświadczające
molestowania przestaną się obawiać wstydu i ostracyzmu.
Uważny
czytelnik na pewno zauważy, że informacje nie dotyczą tej
konkretnej szkoły, a jedynie pewnych znanych intelokutorowi
przypadków. Informacje prawdopodobnie padły w dłuższej rozmowie
dziennikarki z panem Walczakiem. Mniej uważny czytelnik w gąszczu
informacji tej „subtelnej” manipulacji raczej nie wychwyci.
W
każdym razie artykuł nie przynosi istotnych informacji na temat np.
ilości samobójstw w szkołach muzycznych a ogólnokształcących,
nie wiem zresztą czy takie badania kiedykolwiek miały miejsce. Nie
wie tego chyba również autorka artykułu i wiedzą tą raczej nie
jest zainteresowana. Cytowanie bowiem fachowych opracowań, statystyk
nie jest przecież tak dynamiczne jak zasłyszane na korytarzach
wypowiedzi wybranych przez dziennikarkę rodziców. Sądzę jednak,
że bez takich „twardych” informacji wszelkie wyrokowanie na
temat „systemu” jest pozbawione jakichkolwiek podstaw.
Autorka
próbuje zdruzgotać „system” za pomocą wypowiedzi pani Violi
Łabanow. Ponieważ – na tle całości artykułu – w tej części
padają jakieś konkretne postulaty – warto do tej wypowiedzi
odnieść się w całości. To przykre, że osoba prowadząca
naprawdę cenną działalność popularyzatorską dała się
wmanipulować w tak niesmaczną nagonkę bądź zechciała po prostu
skorzystać z nadarzającej się okazji dla zwalczania nielubianego
przez siebie (do czego ma oczywiście prawo) systemu szkół
muzycznych. W jej wypowiedzi niemal każde zdanie zasługuje jednak
na ripostę i sprostowanie:
Tak
dużego, scentralizowanego systemu szkół muzycznych służących
kształceniu zawodowemu nie ma nigdzie na świecie. Tylko w Polsce.
Nieprawda.
Na czym polega owa centralizacja? Owszem jest kontrola Centrum
Edukacji Artystycznej, programy nauczania to jednak w dużym stopniu
opracowane i realizowane autorskie koncepcje. Nie jestem znawcą
systemów edukacyjnych, ale system szkół muzycznych działa np. w
niektórych krajach postsowieckich; przy czym są to społeczeństwa
często znacznie bardziej uwrażliwione na muzykę niż polskie.
Znane mi nieco szkolnictwo np. w Ukrainie jest znacznie bardziej
wymagające i rygorystyczne; polskie jest chyba dobrym kompromisem
między stawianymi uczniom wymaganiami a koniecznością zapewnienia
luzu i przestrzeni. We Francji działa system konserwatoriów
niezależnych od kształcenia ogólnokształcącego, jest
ono dość rygorystyczne, nie daje jednak możliwości łączenia
kształcenia ogólnego i specjalistycznego w jednym budynku. Taka
możliwość postrzegana jest raczej jako zaleta!
Niektórzy
uważają, że to powód do dumy. Ja uważam, że jest to jedna z
przyczyn słabego poziomu muzycznego naszego społeczeństwa.
Na
jakiej podstawie? Co
ma piernik do wiatraka? W tych szkołach nie uczy się całe „nasze
społeczeństwo”.
Odpadają
z tego systemu dzieci zdolne i wrażliwe, którym tresura i stres
wybiły muzykę z głowy.
Myślę,
że to może się zdarzyć w wypadku nazbyt wymagających
nauczycieli. W żadnym wypadku nie jest jednak tak, że szkoły
muzyczne programowo wprowadzają system „tresury”. Nie
ma również dowodów na to, że tak się powszechnie dzieje.
Wyselekcjonowane,
ogólnie bardzo zdolne dzieci, które mogłyby mieć wybitne
osiągnięcia w innych dziedzinach, w szkole muzycznej poddawane są
presji ograniczającej rozwój twórczy.
Również
proszę o jakiekolwiek
dowody.
To
gołosłowne i ogólnikowe zarzuty. Twierdzenie
nie jest w żaden sposób uzasadnione. W
Polsce istnieje równoległy system szkół muzycznych
popołudniowych; dziecko może chodzić do „zwykłego” liceum i
osobnej szkoły muzycznej.
Wielu,
by zadowolić rodziców i nauczycieli, niepotrzebnie kończy uczelnię
muzyczną.
Wiele
osób, by zadowolić rodziców, kończy uczelnie prawnicze, medyczne,
inżynierskie … Pewnie lepiej aby tak nie było, ale co pani
Łabanow (i pani Szyłło) właściwie chce tym udowodnić?
W
tekście pani Szyłło pada jeszcze jedno nieprawdziwe stwierdzenie.
Wytłuszczone przez autorkę.
Studia
muzyczne nie przygotowują psychicznie i duchowo do bycia pedagogiem,
mentorem, oparciem dla młodej osoby.
Uczelnie
muzyczne mają moduły przedmiotów pedagogicznych. Rozumiem, że
chodzi tu jednak o owo tajemnicze stwierdzenie: „psychicznie i
duchowo”. Faktem jest, że najwspanialszą nauką własnej
pedagogiki jest wzór mistrza – artysty i pedagoga w jednym. Nie
wszyscy nauczyciele takim wzorem są, to również
prawda.
Ciekaw jestem skąd pani Szyłło bierze wiedzę, że takich w
uczelniach muzycznych nie ma? Jako profesor dwóch muzycznych
akademii mogę jedynie powiedzieć, że wielu moich kolegów to
wspaniali artyści-pedagodzy, niektórzy zaś są bardziej artystami,
niektórzy zaś
tylko
pedagogami. Jak pisałem, uczelnie starają się jednak zapewnić
studentom dostęp do wiedzy pedagogicznej niezależnie od
indywidualnych predyspozycji profesorów przedmiotu głównego i
niejako kompensując ewentualne niedostatki. Cóż
mogą zrobić więcej?
Główną
wadą artykułu jest rzucenie oskarżenia w stronę „systemu” bez
wysłuchania tych rodziców, dzieci, nauczycieli, którzy istniejący
w Polsce model szkół muzycznych uważają za dobry. Takie opinie
zostały tu po prostu pominięte, co chyba najdobitniej wskazuje na
jakość dziennikarstwa pani Szyłło. Niniejsza riposta ma za
zadanie wypełnić nieco ten brak.
W
czasie mojej wieloletniej kariery artystycznej i pedagogicznej,
związanej głównie z uczeniem na poziomie uczelni wyższej,
wielokrotnie spotykałem się ze środowiskiem nauczycieli szkół
muzycznych. Zetknąłem się tam z wieloma wspaniałymi ludźmi,
nauczycielami z powołania, pełnymi
fantazji i kreatywności uczniami. Region, w którym mieszkam –
Górny Śląsk jest bardzo „nasycony” szkołami muzycznymi.
Stanowią one ważny element kulturalnego „krwiobiegu”. Ta
odpowiedź jest wyrazem mojego uznania dla starań i pracy tego
środowiska.
Chciałbym również bronić systemu, którego zazdrości nam wiele
społeczeństw; systemu, który jest dobry i potrzebny.
Artykuł,
na który odpowiadam może stać się ważnym orężem w walce o
zabranie pieniędzy drogim, prowadzącym indywidualne nauczanie,
zmuszonym do inwestowania w instrumentarium szkołom muzycznym. Od
lat społeczność tych szkół z trwogę wsłuchuje się w różne
zapowiedzi „reform” mających na celu np. zastąpienie nauczania
indywidualnego zbiorowym.
To,
czego w Polsce brakuje to jeszcze jeden element systemowej
układanki,
jakim jest odpowiednia obecność muzyki w szkołach
ogólnokształcących i ogólnie w społeczeństwie. Tego mostu
jednak nie naprawimy burząc najpierw zdrowe i dobrze działające
przęsło.
Chciałbym
również wyrazić moje oburzenie faktem, że artykuł niespełniający
minimalnych wymagań rzetelności dziennikarskiej nie został
wychwycony przez redakcję cenionej przeze mnie „Gazety Wyborczej”,
która pozwala tym samym, aby autorka dopuszczająca się tak
ewidentnej manipulacji grzała się w cieniu dziennikarzy walczących
o lepszą i demokratyczną Polskę, dbających
o najwyższy poziom etyki zawodowej.
10 komentarzy:
Bardzo dobrze ,że Pan Profesor zabrał głos w tej sprawie. Po przeczytaniu tego artykułu mam w zasadzie dokładnie takie same odczucia. Szkoda, że znajdą się ludzie, którzy takiego zagrożenia w tego typu tekstach w mediach nie widzą. Zawsze znajdą się przykłady pewnych nieprawidłowości w systemie edukacji, ale zwykle są to jednostkowe sprawy, a tego typu teksty uderzają w całe środowisko i system szkół artystycznych. Zdecydowanie to temat na szerszą dyskusję, a nie tylko wypowiedzi pojedynczych rodziców, którzy zwykle niezbyt rozumieją sprawę i bywają "przewrażliwieni", albo nie dysponują odpowiednimi kompetencjami, aby w prawidłowy sposób ocenić, czy też zrozumieć pewne zjawiska zachodzące w szkołach.
Bardzo wyważona i przemyślana wypowiedź. W jednym z jednak zatrzymałem się na chwilę:
Odpadają z tego systemu dzieci zdolne i wrażliwe, którym tresura i stres wybiły muzykę z głowy.
Myślę, że to może się zdarzyć w wypadku nazbyt wymagających nauczycieli. W żadnym wypadku nie jest jednak tak, że szkoły muzyczne programowo wprowadzają system „tresury”. Nie ma również dowodów na to, że tak się powszechnie dzieje.
Otóż nie wiem, czy z drugiej strony są dowody, że tak się nie dzieje... W moim kilkunastoletnim epizodzie pracy w charakterze nauczyciela fortepianu, a później także dyrygenta orkiestry szkolnej obserwowałem występowanie swoistej presji, żeby uczniowie wykazali się (na forum szkoły przed innymi nauczycielami i poza szkołą w czasie jej reprezentowania) wykonaniem coraz to trudniejszych utworów. Porównanie programów, które realizowane były w szkołach w czasie kiedy ja zmagałem się z nauką gry na fortepianie z programami, które realizowali uczniowie w czasie kiedy uczyłem wskazywało moim zdaniem na przesunięcie o kilka klas momentu, w którym repertuar danego stopnia był wykonywany. Zdolni uczniowie często świetnie sobie radzili przy tym z trudnościami technicznymi, natomiast miałem poważne wątpliwości na ile są w stanie zrozumieć to, co grają i na ile ich interpretacja jest wynikiem własnych emocji i przemyśleń, a na ile wynika z tego, że "pani tak kazała". Mam wśród rówieśników z klasy znakomitych dziś koncertujących pianistów, ale wspominam także świetnie zapowiadające się osoby, które zniknęły z horyzontu. Pamiętam także przypadku z przeszłości nauczycielskiej, które również dzisiaj obserwuję, w których zdolne i wrażliwe dzieci przerywają naukę lub po skończeniu szkoły z oceną celującą nigdy więcej nie siadają do instrumentu.
Reasumując nie uważam, że polskie szkolnictwo muzyczne jest złe, ale sądzę, że zagadnieniu rozłożenia akcentów warto by się przyjrzeć. Zbyt często bowiem nauczyciele ulegają pokusie popisania się zdolnym uczeniem, zamiast nauczaniu go być może mniej efektownie i w dłuższej perspektywie, ale za to z naciskiem na harmonijny rozwój aparatu, rozumienie wykonywanej muzyki oraz radość z jej wykonywania. Te elementy w moim osobistym odczuciu, co podkreślam z naciskiem, zbyt często szwankują.
Poza tym zgadzam się z przedstawionymi tezami i pozdrawiam serdecznie
Bartłomiej Stankowiak
Wykładam na uczelni i akompaniuje w wiejskiej szkole muzycznej 50 km od Krakowa. Fantastyczna szkoła z kadrą pedagogiczną pełną zapału i kreatywności. Dzieci różne jak to na wsi, ważne jednak jest że na 40 dzieci jest 4,5 super-zdolnych, które będą w przyszłości " żyć z muzyki". Gdyby nie te szkoły ( które chciano masowo zamykać) dzieci pewnie nigdy nie wiedziałyby o swoich szczególnych zdolnościach. Jest natomiast tak że zdarzają się przypadki wygórowanych ambicji nauczycieli ,ale przede wszystkim rodziców którym potrzebna byłaby pomoc psychologa.
Jacek
Pracuje w liceum muzycznym i wiem, ze nie mamy w kraju tyle nagrod i osiagniec muzycznych jak to dzieje sie w innych krajach, ale nasze dzieci sa nadmiar pracowici tytani pracy - CI ktorzy naprawde pragna zawodowo zajac sie muzyka i zarabiac z grania, nagrywania itp. Wiec problem powazny z jakoscia kadry dydaktycznej i nauczycieli rzeczywiscie umiejacych dobrze i prawidlowo nauczac, aby dzieci przebic dalej. Nie ma tez kontroli panstwowej nad tym, wiec dzieci jak sa i zle uczacych nauczycieli to czesto nie maja gdzie dalej szukac i znalezc pomocy. Bo muzyki (gry na instrumencie) nie mozna nauczyc sie samodzielnie a bez dobrego nauczyciela cala praca ucznia idzie na marne albo jak niewlasciwa, i najczesciej z skutkiem trwalych nieodwracalnych urazow losowych dla dzieci. O ile nie trafi na nich szczescie i nie przejmie ich dobrze grajacy nauczyciel i wyprostuje ich rozwoj muzyczny i zdazy to w ramach limitow wiekowych w naszym kraju. Stad m.in. te sygnaly o samobojstwach. Gdyby nauczycieli umieli prawidlowo nauczac na skale masowa w kraju, to dzieci tez wtedy by mialy kontrola nad swoim cwiczeniem, podstepami i nad prowadzeniem wlasnego losu. Nie bylo by wtedy zalaman z powodu ocen, bo bylo by jasne ze albo cos nie douczone i trzeba w nastepnym semestrze dopracowac to z nauczycielem, albo ktos nie zdazyl i nadrobi to pozniej w dluzszym czasie. Ale nie bylo by wtedy podstaw zarzutu ze to z powodu nauczyciela, przez ktorego brak kontroli nad swoim losem kariery muzycznej. Samobojstwa nie rodza sie ze zdarzen incydentalnych jednostkowych tylko wielorakich powtarzajacych sie w calosciowym losie dzieci, ktore rujunuja ich jakosc zycia i poczucia kontroli nad losem. Nauka w liceum muzycznym to straszne wyrzeczenie rynkowe stricte zawodowe, z niemoznoscia konkurowania z dziecmi ze szkol zwyklych dla rekturacji na studia innych zawodow. Dzieci liceow muzycznych wiedza o tym doskonale i sa swiadomi ryzyka swojej kariery zawodowej, szczegolnie dla nauki innych zawodow. Stad takie incydenty kliniczne niebezpieczne dla zycia sa przede wszystkim wina i konsekwencja zachowan, postaw i pracy nauczycieli. Dzieci sa produktem wplywu wychowania, nauczania i postaw doroslych, dzieci od nich ucza sie i nasladuja, dzieci sa niewolnikami wladzy i pozycji doroslych, w tym nauczycieli zawodowych a szczegolnie zawodow rzadkich i ciezko dostepnych dla opanowania. Gdyby Polscy muzycy mieli tyle samo osiagniec miedzynarodowych jak inne kraje, w tym wschodnie, to nie bylo by powodow do takich incydentow tragicznych dzieci uzdolnionych muzycznie ktorzy juz sa przyjeci do liceum muzycznego, czyli sa wystarczajaco zdolni dla wejscia na sciezke kariery muzycznej w mlodym wieku.
Renata, IPiN Warszawa,
Etiologia samobójstw kryje się w skrajnym niedoborze potrzeb psychicznych prowadzących do zagrożenia życia na podłożu biologicznym, gdzie już żadne leki ani psychoterapia nie pomogą i nie przywrócą zaspokojenia potrzeb niezbędnych dla optymalnego życia i egzystencji. Przypadek samobójstwa z liceum muzycznym świadczy o specyficznym uwarunkowaniu tego zdarzenia – w miejscu edukacji specjalnej dla osób o wysokich zdolnościach w konkretnym zawodzie. Tu raczej mało prawdopodobne aby rodzice zmuszali dziecko do nauki w takiej szkole, bowiem wtedy zawsze można zrezygnować i wrócić do liceum zwykłego. Nie ma wtedy powodu dla samobójstwa. Bardziej prawdopodobne wydaje się brak możliwości zmiany nauczyciela przy pozostaniu pod opieką osoby nie zaspokajającej potrzeby dziecka, lub stosującego przemoc różnoraką, w tym dydaktyczną (przymus ćwiczenia) lub psychiczną (wymogi gry publicznej bez tremy przy braku psychoterapii w tym kierunku). Fakty o zażywaniu xanax w placówce muzycznej świadczą raczej o masowej skali postaw wobec dzieci wywołujących w nich trwałe zaburzenia lękowe. Być może dzieci nie mogą sprostać wymogom czasowym, jakościowym lub technicznym. Ale wtedy uczenie powinno być rozłożone w czasie. Inaczej są to wymagania ponad możliwości dzieci i wówczas samobójstwa są bardziej prawdopodobne w tej populacji edukacji specjalnej.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Myślę, że każdy z nich naświetla problem z trochę innego punktu widzenia i podnosi jakiś istotny aspekt sprawy.
Chciałem jeszcze raz podkreślić, że moja reakcja na artykuł wynikała przede wszystkim ze sprzeciwu na świadome skrojenia faktu (faktów) pod przyjęte z góry założenie, wybiórczym doborze wypowiedzi i braku odpowiedniego udokumentowania przytaczanych rzekomo obiektywnych twierdzeń. To wszystko w obliczu prawdziwej tragedii - ucznia, rodziców, ale również społeczności szkoły.
Nie jestem bezkrytycznym zwolennikiem wszystkiego, co ma miejsce w naszym szkolnictwie muzycznym, niemniej uznałem, że nie jest dobrze jeśli punktem wyjścia do dyskusji jest nierzetelny artykuł, którego celem jest autolans dziennikarki, a nie chęć dotarcia do prawdy.
Jestem również przekonany, że niszczenie - sprawnej jednak sieci szkół - w imię stworzenia czegoś nowego i bardziej przyjaznego jest nierozumne. A takie postulaty zaczęły się również pojawiać.
Wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja - w dużym stopniu buzuje ona na FB - dotycząca całości problematyki. Stąd o moich poglądach i moich dalszych spostrzeżeniach napiszę w jednym z kolejnych wpisów ...
Pojawia się też pytanie:
Kto wydał opinię, że podłożem tego samobójstwa był stres związany z tą konkretną szkołą? Sytuacja (o czym mówią także koledzy tego chłopca) miała bezpośrednio nieco inne podłoże.
Życie przynosi stres wszędzie, zwłaszcza wrażliwym ludziom, a do tego podstawy programowe szkolnictwa ogólnego (które obowiązują także w szkołach muzycznych prowadzących kształcenie ogólne) są potwornie przeładowane, jeśli do tego dodamy zajęcia muzyczne i codzienne ćwiczenia na instrumencie, to kiedy mają się np. wyspać?
A bez tego młody system nerwowy nie uniesie często drobnych problemów, które urastają potem do wielkich.
Niezależnie od tego wyniki nauczania w szkołach muzycznych, jak ZPSM, są bardzo dobre i wybitne osiągnięcia, także międzynarodowe, też są (!), ale kto o tym napisze, jeśli to obszar muzyki klasycznej? Nisza... Pierwsze zdania programów "wiadomości" w mediach nie pominą bramki strzelonej w "dziesiątej lidze", ale nie można nawet w lokalnej prasie przeczytać o osiągnięciu np. 18 letniej flecistki, która zdobywa czołową nagrodę na międzynarodowym konkursie fletowym w Japonii, który jest takiej rangi jak Międzynarodowy Konkurs Chopinowski w Warszawie dla pianistów. Uczniowie tej szkoły wybierają także inne studia i zawody (kształcenie muzyczne stymuluje rozwój inteligencji ogólnej - są w tym temacie publikacje poparte badaniami - i jeśli są odnośne predyspozycje - to otworem stoją uniwersytety. Mamy absolwentów studiujących nauki ścisłe i humanistyczne, osiągają oni sukcesy w dziedzinach pozamuzycznych, chociaż rzeczywiście ukierunkowanie w takich szkołach jest profesjonalne od początku.
W artykule jest wyrażone także oburzenie: jak można wybierać zawód 7 letniemu dziecku?
Z jednej strony prawda, a z drugiej posyłając je do takiej szkoły daje się mu wybór, gdy już będzie w stanie dokonać go w miarę świadomie samodzielnie. Gdyby czekać z rozpoczęciem kształcenia do tego momentu, to jasne, że już za późno. Takich zawodów jest wiele, gdzie naukę rozpoczyna się we wczesnym dzieciństwie. Natomiast jaki będzie rozwój psychiczny dziecka w takim środowisku, to w dużym stopniu zależy od rodziców. Dziecko powinno być gotowe zarówno na sukces jak i na porażkę w codziennym życiu i nie powinno uzależniać swojej wartości, jako człowieka, od tego czy odnosi powodzenie czy nie, ale to są, jak wiadomo, "pobożne życzenia", bo czy my sami, jako dorośli ludzie, to potrafimy? Lub w jakim stopniu?
Także nauczyciele są pod presją, bo mierzy się ich w dużym stopniu osiągnięciami uczniów, również rodzice oczekują sukcesów. Człowieka mierzy i ocenia się od samego urodzenia. Czy możemy to zmienić? Zaczynając od naszych własnych dzieci, szkolnych klas? Pomimo dokumentów, ewaluacji i rozporządzeń?
Kto ma siłę i odwagę tak postępować, to może w swoim otoczeniu zrobić trochę przestrzeni dla bardziej ludzkiego życia. Aby dzieci, młodzież, mogły tego doświadczyć wokół nas, powinniśmy zadbać najpierw o siebie.
Tak jak w samolocie instruuje się, że najpierw maskę tlenową zakłada opiekun sobie (!), a potem dopiero dziecku, tak samo, jeśli nie zadba się o dobrą kondycję i atmosferę w codziennym życiu i w pracy, tak będzie się przenosiło to, co niepożądane i negatywne, na młodych, a oni podobną "przysługę" wyświadczą potem swoim dzieciom.
Żeby coś zmienić, trzeba zaufać, a jeśli wszystko jest kontrolowane i sprawdzane w szczegółach, aż do absurdu, to w końcu człowiek zaczyna się czuć jak przestępca lub spędza życie udowadniając nieustannie, że nim nie jest za pomocą... No właśnie!
Są systemy z mniejszą presją na świecie i są z dużo większą. Zmieniajmy więc to, co możemy, na co mamy wpływ. Także dobór szkoły oraz nauczyciela nie jest właściwy dla każdego ten sam. Coś, co dla jednego będzie odpowiednie, drugiego doprowadzi do cierpienia. Natomiast nie znaczy to, że w tym systemie nie należałoby dokonać zmian, ale powinni to robić praktycy, którzy znają z bliska potrzeby takiego szkolnictwa i konsultacje należy też robić nie pomijając uczniów, słuchać, co mówią, co czują i z czym się borykają. Nie chodzi o spełnianie wszystkich życzeń, ale o uwzględnianie także ich punktu widzenia.
Nie znam się na szkołach muzycznych, ale mam dziecko w technikum ( coś lepszego niż szkoła muzyczna) i opisywane patologie i zastrzeżenia do rodziców są mi jakoś znane. Informuję autora, że połowa bierze xanax( jeśli Pan nie wierzy to proszę zatrudnić detektywa), ale do rzeczy. Uważam, że nie szkoły muzyczne są problemem, a my jesteśmy problemem. Jako dzieci i uczniowie mieliśmy różne problemy, ale dzisiejsze dzieciaki jakoś ciężej to przechodzą. Rosną też depresyjne nastroje wśród dorosłych więc czemu dzieciakom miało by być lepiej. Coś jest wyraźnie nie tak, ale próby reformy takiej czy innej edukacji jest rozwiązywaniem problemu od dupy strony.
100 %racji. W szkołach nie chca uczniow 4kowych tylko konkursowych
Prześlij komentarz