Jak wszystkim chyba wiadomo jestem zwolennikiem tezy, że analogowe instrumenty elektroniczne to kraina, którą kompozytorzy i wykonawcy XX-wieku (myślę bardziej o "klasykach") ze szkodą dla sztuki przeoczyli. Udowodnił to w ostatnią niedzielę w zabrzańskim Fortepianarium organista Marcin Zieliński.
To postać ciekawa - instrumentalista, kompozytor, aranżer ... spełniający się w muzyce klasycznej i jazzowej. Czasem - jak ostatnio - na jednym koncercie.
W części jazzowej wystąpił w trio z gitarzystą Andrzejem Kańskim i perkusistą Wojciechem Bylicą.
Mnie - jako właściciela Hammonda E-112 sprezęgniętego z Leslie 760 zachwyciły jednak solowe utwory organowe; gdzie lampowy Hammond okazał się medium fascynującym w muzyce Karga-Elerta, Langlais i ... Hindemitha. Brzmienia, które wyczarował z instrumentu Marcin Zieliński sprawiły, że po raz kolejny się w moim Hammondzie rozkochałem.
Dziękuję i gratuluję !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz