Przyznam się, że do napisania
tego posta (dawniej się to nazywało felietonem) zainspirowały
mnie facebookowe wpisy pana Konrada Skolarskiego. Choć z wieloma
tezami się nie zgodziłem, to jednak ogromnie ważne wydało mi się
zwrócenie uwagi, na różnice wymagań i presji wywieranej na ucznia
w wypadku różnych instrumentów. W wielu wypadkach młodzi pianiści
podlegają obciążeniu o znacznie bardziej „sportowym”
charakterze niż adepci wielu innych instrumentów.
Dla
wielu też, ów sportowy aspekt fortepianu, stanowi nieco zbędny
balast. Fortepianu uczą się dlatego, że jest to instrument
akordowy, pozwalający na objęcie skomplikowanych struktur
muzycznych, otwierający drogę np. do dyrygentury, kompozycji,
teorii muzyki … a czasem fortepianu jazzowego, fortepianu
historycznego, kameralistyki, klawesynu, organów.
Mam
wrażenie, że bardzo krytyczne opinie pana Skolarskiego dotyczące
nauczycieli (chyba właśnie fortepianu) mogą mieć źródło w
osobistych doświadczeniach, może nawet podobnych do tych, o których
Państwu zaraz napiszę. Moja pierwsza nauczycielka fortepianu
(„dziecięciem będąc … siedem wiosen mi było…)
autorytatywnie stwierdziła: „On nigdy grał nie będzie”
(SMILE). Potem z kolei, zetknąłem się również z narzekaniami
60-letniej nauczycielki na 8- czy 9-letniego chłopca: „To jest
dzieciuch”. Myślę, że – obecna wśród niektórych
nauczycieli/ek fortepianu egzaltacja i oczekiwanie, że dziecko na
samym początku drogi będzie wykazywało się wrażliwością do
grania muzyki „wysokiej”, śmiertelnie poważnej, a przede
wszystkim Chopina na sposób akademicko-rzewny, zawsze bardzo mi
przeszkadzała. Myślę, że takie podejście – na szczeście coraz
rzadsze – potrafi naprawdę zamknąć drogę do fortepianu. Mnie
zniechęciło i dopiero atmosfera panująca w klasie organów (ale
może ja wtedy nie dojrzałem jeszcze do fortepianu, może to była
ta klasa, ten moment…) otwarła mi ponownie drzwi do świata
muzyki. A fortepian „zaakceptowałem” ponownie po wielu latach.
Warto
jednak uzmysłowić sobie pewien istotny fakt. Duża część
repertuaru granego dziś przez młodych pianistów to utwory napisane
na zupełnie inne instrumenty; przyjaźniejsze dla ręki niż
koncertowy pokryty czarnym lakierem na wysoki połysk dwu i
półmetrowy potwór! Zagranie lekkiego Mozarta, tanecznego bądź
polifonicznego Bacha na czymś takim to naprawdę ciężka praca.
Łatwiejsza kiedy zna się zamierzony przez kompozytora efekt
brzmieniowy, wymagająca jednak umiejętności obejścia
nieprzyjaznej i po prostu niedopasowanej do ręki dziecka mechaniki.
Tu trzeba dobrego pedagoga … albo świadomego doboru przyjaznego
instrumentu! (myślę, że zaczynanie przygody z fortepianem od
lekkiego modelu w typie osiemnastowiecznych fortepianów naprawdę
nie byłoby głupim pomysłem!)
W
każdym razie, mnie osobiście pewien powrót do fortepianu
(umiejętność zrozumienia o czym ten fortepian w ogóle jest) zajął
kilka dziesiątek lat drogą okrężną przez klawikord i fortepian
historyczny.
Moje
pogodzenie się ze „światem pianistów” to również kontakt ze
środowiskiem pianistycznym w charakterze konsultanta problemów
wykonawczych muzyki XVIII wieku i przyjaźń z wybitnymi pianistami –
pedagogami, którzy ukazali mi świat przyjaznego i mądrego uczenia;
przede wszystkim Pawłem Skrzypkiem i Mariuszem Tytmanem.
Nie
piszę tego wszystkiego jednak po to, aby rzucać oskarżenia. Trochę
też przesadzam i przejaskrawiam moje przeżycia. Jednak, co fakt to
fakt! Zdominowana przez konkursy kariera pianisty-sportowca nie jest
dla wszystkich!
Fortepian
zaś powinien być prowadzony pod kątem zróżnicowanych potrzeb;
nie tylko przyszłych pianistów.
Może
uzasadnione byłoby już na etapie szkół średnich pewne
profilowanie specjalizacji: fortepian „wyścigowy” (oficjalna
nazwa : profil solowo-wirtuozowski), fortepian z elementami
improwizacji i kompozycji, fortepian z elementami muzyki jazzowej.
Pewnie wielu nauczycieli dla własnych potrzeb dokonuje takiej
weryfikacji potrzeb i indywidualizacji programów. Ciekawe gdyby
jednak połączyć np. w wypadku fortepianu + kompozycji +
improwizacji połączyć pracę 2-3 specjalistów bądź znaleźć
multispecjalistę siedzącego okrakiem między wąskimi
przypasowaniami.
Warunek:
to musiałaby być praktyka wykluczająca szufladkowanie (Jesteś za
słaby na konkursy, idziesz na specjalizację dla gorszych), a
przechodzenie między profilami musiałoby być w miarę płynne (bo
przecież ktoś może chcieć spróbować sił na konkursie bądź
rozwinąć się technicznie, a może odwrotnie: odkryć w sobie ducha
kompozytora i dojść do wniosku, że konkursy to zbyt duża dawka
stresu).
Ciekawe
co na to pianiści. Rzucam pomysł, może kiedyś gdzieś w jakiejś
formie zakiełkuje.
1 komentarz:
Bardzo dobry pomysł, rezonujący z moimi ideami i zresztą, praktyką pedagogiczną. :
:)
Dziękuję za Twoją szczerość!
Prześlij komentarz