Opisywany przeze
mnie artykuł wywołał wiele reakcji.
Dobrze chyba, że o
kształcie uczenia muzyki dyskutujemy. Szkoda trochę, że
zapalnikiem stała się ludzka tragedia. Sam mocno włączyłem się
w dyskusję, polemizując z wieloma poglądami.
Co ciekawe postulaty
są bardzo zróżnicowane. Niektórzy z piszących chcieliby w
zasadzie likwidacji lub znaczącego przekształcenia istniejącego
systemu w coś zupełnie innego. Co ciekawe dla niektórych system
jest zbyt profesjonalny – słusznie chyba podkreślana jest zbyt
duża waga, jaką szkoły przykładają do sukcesów konkursowych
uczniów (zwróćmy jednak uwagę, że rozmnożenie konkursów ma
również miejsce w szkolnictwie ogólnym), dla innych postulat
większej przyjazności interpretowany jest jednak w ten sposób, że
należałoby wyrzucić wszystkich tych, którzy sukcesu
profesjonalnego (rozumianego np. jako dostanie się do jednej z kilku
najbardziej prestiżowych uczelni muzycznych na świecie) nie
gwarantują, to wtedy system nie będzie ich niszczył.
Powtarzane są przy
tej okazji komunały i mity, często prezentowane jako niezbite fakty
(Chyba zgodzi się Pan z tym, że …)
Trudno ogarnąć
wielość wątków, niemniej kilka bardzo głęboko zakorzenionych
„przekonań” warto przynajmniej sprostować.
Wydaje się, że
wielu dyskutantów przekonanych jest (i to 30 lat po upadku komunizmu
w Polsce) o tym, że „system zachodni” jest przeciwieństwem
tego, który istnieje u nas. W rzeczywistości coś takiego jak jeden
„system zachodni” w ogóle nie istnieje!
W Niemczech mamy
wyższe szkoły muzyczne funkcjonujące na zbliżonych do naszych
zasadach. Szkoły muzyczne niższego stopnia są jednak rzadkością.
Istnieje za to ogromny rynek prywatnych lekcji muzyki (zaletą jest
pewnie łatwość doboru i zmiany pedagoga), dużą część dobrej
roboty w terenie robią też kantorzy kościelni, którzy często
pełnią funkcje pierwszego nauczyciela muzyki, doradcy, animatora
lokalnego życia muzycznego. Konkursy muzyczne dla dzieci nie są tam
na porządku dziennym, chyba dlatego, że zmuszałyby na przykład
szkoły ogólnokształcące do zmian, modyfikacji planów dla
konkretnego ucznia. To trochę niekompatybilne z niemiecką
predylekcją do systemów zorganizowanych!
Jednocześnie poziom
zajęć muzycznych w szkołach ogólnokształcących jest bardzo
wysoki.
Cz warto w warunkach
polskich przejść na system lekcji prywatnych zamiast indywidualnych
organizowanych przez szkoły muzyczne? Na pewno nie. Ten system
przetrwałby tylko w większych miastach, wymaga on z jednej strony
przekonania o znaczeniu muzyki i większej jednak stabilizacji
finansowej pozwalającej na opłacenie lekcji. Po prostu … Z kolei
szkoły muzyczne – z owymi znienawidzonymi przez niektórych
dyskutantów etatami – zapewniają po prostu, że kadra
pedagogiczna w mniejszych ośrodkach w ogóle JEST. Wyobraźmy sobie,
że uczeń aby uczyć się gry na oboju (nie wiem, dlaczego ten obój
przyszedł mi do głowy … bardzo kocham ten instrument) będzie
musiał jeździć nie 15, a 80 kilometrów …
Z kolei system
konserwatoryjny – np. taki, jaki jest we Francji – to system
szkół prowadzących przyszłego muzyka od dziecka do dorosłego.
Dwa francuskie konserwatoria (Conservatoires Supérieurs)
– Paryż i Lyon zajmują się tylko wybranymi, przesianymi przez
sito kwalifikacyjne studentami; oprócz tego niektóre z
konserwatoriów regionalnych mają prawo prowadzenia zajęć na
poziomie studiów. System jest niezależny od szkolnictwa ogólnego,
niezależne są również poziomy nauczania. Czasem „zgrywa się”
godziny zajęć szkoły „zwykłej” i konserwatorium (horaires
amenagées).
Egzaminy
we Francji odbywają się przed niezależną komisją, w której nie
ma miejscowych profesorów. Może to być zaletą (obiektywizm) lub
wadą (chęć pokazania, że miejscowi profesorzy są bee). System
jest chyba, podobnie jak cała Francja, znacznie bardziej
scentralizowany od polskiego
(niektórzy dyskutanci podnosili, że nigdzie w Europie nie ma tak
ogromnego, scentralizowanego systemu edukacji muzycznej…)
Tego
również chyba również nie chcemy imitować ze względu na zupełną
niekompatybilność z systemem edukacji ogólnej (a sądzę, że przy
specyfice tej ostatniej w Polsce i dużym obciążeniu godzinowym
uczniów nie byłoby to wskazane!)
Wydaje
się, że nikt z uczestników dyskusji (a już na pewno nie autorka
artykułu w „Wyborczej”) nie zwrócił uwagi na fakt istnienia w
Polsce dwóch modeli – ogólnokształcących szkół muzycznych i
tzw. szkół popołudniowych. Ten drugi model to pewien ukłon w
stronę systemu konserwatoryjnego. Warto też zwrócić uwagę, że w
ta druga opcja umożliwia jednoczesną naukę np. w prestiżowym
liceum i inne rozłożenie akcentów edukacyjnych, często ze szkodą
dla tej muzycznej. Zatem argument, że szkoła muzyczna w Polsce
zawsze zmusza do niewspółmiernego i nie zawsze potrzebnego wysiłku
nie zapewniając planu B jest o tyle nietrafiony, że można wybrać
włąśnie taką alternatywną drogę! To również szansa dla tych
uczniów, którzy z jakiegoś powodu mają rozbieżność poziomu
nauczania ogólnego i specjalistycznego (np. zaczęli naukę muzyki
później…)
Często
pojawiają się w wypowiedziach zarzuty dotyczące poziomu
przygotowania fachowego i pedagogicznego nauczycieli, również
informacje o tym, jakoby wyższe uczelnie nie przygotowywały do
kariery nauczyciela. Ten zarzut wymagałby gruntowniejszych badań
np. ustalenia procentowego poziomu satysfakcji uczniów z nauki. Jest
oczywiste, że te osoby, które zetknęły się ze słabszymi
nauczycielami mają tendencje do projektowania tej opinii na cały
system. Te, które stykają się z nauczycielami dobrymi też, tylko
z przeciwstawnymi wnioskami. Czy słusznie? Nie wiem … Nie wiem
czy są na ten temat odpowiednie, niezależne badania (uważam, że
warto…) Co do uczelni wyższych … te mają w swoich programach
moduły pedagogiczne.
Myślę
sobie jednak, że sytuacja, w której jako społeczeństwo nie mamy
do siebie zaufania i chętnie traktujemy się nieuprzejmie, musi
wpływać też na zachowanie się nauczycieli wobec uczniów (i
uczniów wobec nauczycieli). Skoro lekarz na SORze stara się
pacjenta pognębić, zwiększyć poziom bólu i cierpienia (z taką
sytuacją spotkałem się już osobiście) to co się dziwić…
Żaden – nawet najsensowniejszy, teoretyczny program nauczania
pedagogiki) nie zastąpi doświadczenia obcowania z życzliwym
pedagogiem. Muszę powiedzieć, że moi francuscy mistrzowie byli pod
tym względem dla mnie zawsze wzorem życzliwości i oddania dla
ucznia/studenta. Jestem również pewien, że nikt z nich nie miał
zakończonego żadnego modułu pedagogicznego.
Nauczyciele
często stają się w tych wypowiedziach „chłopcami do bicia”. W
tym kontekście zdumiewająco często pojawia się postulat, że
jedyną motywacją pedagogicznej pracy w Polsce są etaty. W jednej z
wypowiedzi, z którą szczególnie ostro polemizowałem pojawa się
nawet zawierający jedno słowo równoważnik zdania: „Etaty.”
Tak, wszyscy wiemy, wszyscy się zgadzamy. Przecież to oczywiste…
Naprawdę ???
Muszę
powiedzieć, że ta zakorzeniona najwyraźniej powszechnie wiara w
to, że system zostanie uzdrowiony kiedy wszystkim nauczycielom
zabierzemy etaty, poślemy ich na umowy śmieciowe i uświadomimy im
ich własną marność za każdym razem mnie zdumiewa. Jest to
niewątpliwie projekcja głęboko polskiego największego poczucia
szczęścia, kiedy sąsiadowi właśnie spaliła się zagroda. Czy
naprawdę wierzymy, że zniszczenie jakiejś grupie zawodowej
minimalnego choćby poczucia stabilności zawodowej doprowadzi do jej
oczyszczenia i sprawi, że stanie się ona dobra i przyjazna dla
innych? Co za bzdury …
W
wypowiedziach pojawiły się również ciekawe wątki dotyczące
różnic między nauczycielami/uczniami/uwarunkowaniami dotyczącemu
poszczególnych specjalności. W dużym stopniu w kontekście
fortepianu. I tu mam pewien pomysł. Ale to chyba zasługuje na
osobny wpis ...
Jeszcze raz powtórzę jednak moje stanowisko. Dobrze, że mamy "sieć" i "system". Dobrze, bo zapewnia on miejsca do nauki (również dla tych, którzy na te lekcje nie mieliby środków) i etaty (tak, owe znienawidzone etaty, nie umowy śmieciowe!). Źle, że nie mamy systemu włączania szerszej rzeszy dzieci i młodzieży do możliwości realizowania pasji muzycznych. Więcej i szkół, i ognisk ... Nastawionych na profesjonalizację, i na amatorską satysfakcję... I tych pośrodku, z możliwością płynnego przechodzenia z jednego poziomu zaangażowania do innego. Skoro już tę sieć mamy to ją wspierajmy i rozbudowujmy. A nie przekształcajmy, bo opłata przekształceniowa, którą zafundują nam różne Mateuszki Kłamczuszki może być wyższa od 15%!
Jeszcze raz powtórzę jednak moje stanowisko. Dobrze, że mamy "sieć" i "system". Dobrze, bo zapewnia on miejsca do nauki (również dla tych, którzy na te lekcje nie mieliby środków) i etaty (tak, owe znienawidzone etaty, nie umowy śmieciowe!). Źle, że nie mamy systemu włączania szerszej rzeszy dzieci i młodzieży do możliwości realizowania pasji muzycznych. Więcej i szkół, i ognisk ... Nastawionych na profesjonalizację, i na amatorską satysfakcję... I tych pośrodku, z możliwością płynnego przechodzenia z jednego poziomu zaangażowania do innego. Skoro już tę sieć mamy to ją wspierajmy i rozbudowujmy. A nie przekształcajmy, bo opłata przekształceniowa, którą zafundują nam różne Mateuszki Kłamczuszki może być wyższa od 15%!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz