Prawnikalizacja
Do napisania tego posta mocno zainspirowały mnie wypowiedzi
Jacka Żakowskiego na temat zjawiska określanego przez niego jako
finansjalizacja:
Od 30 lat
finansjalizacja dewastuje kolejne sfery życia społecznego. Zamienia pacjenta w
klienta, a lekarza w dostawcę usługi medycznej. Ucznia zamienia w nabywcę
oferty edukacyjnej, nauczyciela czyni jej wykonawcą. http://wyborcza.pl/1,76842,11012642,ACTA_ad_acta__Co_ma_wspolnego_internet_z_biblioteka.html#ixzz1vyINZHv0
Dążność do przeliczenia każdego
pacjenta, każdej medycznej procedury na wzięte z sufitu wartości liczbowe
prowadzi do sytuacji absurdalnych. Pacjenci nie mogą zapisać się do lekarza,
podczas gdy ten siedzi bezczynnie w gabinecie w czasie opłacanych godzin pracy.
Drugie źródło inspiracji to bardzo
interesujący wywiad z publicystą Mykołą Rjabczukiem, jakiego słuchałem w
zeszłym roku w BBC Ukrainian (zanim zamknięto tę, z mojego punktu widzenia,
najbardziej interesującą ukrajinomowną stację
radiową). Użył on terminu – państwo szantażu (szantażystska derżawa). Państwo szantażu to takie państwo, które
wydając ogromną ilość aktów prawnych nie stara się ani o ich jakość, ani też nie
zapewnia realnych możliwości ich egzekwowania. De facto celem jest stworzenie warunków, w których każdy na
podstawie dowolnie dobranego paragrafu może być w dowolnym momencie pociągnięty
do odpowiedzialności. Martwe paragrafy ożywają tylko wtedy, kiedy okazują się
potrzebne dla realizacji jakiegoś partykularnego interesu. Co prawda, Rjabczuk
usytuował Polskę w rodzinie państw praworządnych, niemniej sądzę, że to
określenie bardzo dobrze pasuje do wielu praktyk wciąż obecnych w naszym kraju
(nie tylko w IV RP).
Stanowienie prawa to nie tylko
domena wielkiej polityki i wielkiego świata. Mam wrażenie, że po upadku
komunizmu, który był przecież również upadkiem kafkowskiej zgoła biurokracji, władzę
dusz w naszym kraju ponownie zawłaszcza myślenie pseudoprawnicze. Hasło ignorantia iuris nocet przy coraz
większej ilości aktów prawnych, których znajomość staje się „niezbędna” dla
prawidłowego funkcjonowania w różnych obszarach lawinowo wzrasta i uniemożliwia
funkcjonowanie ludziom, których paragrafy nie kręcą. Przypominam sobie
sytuację, kiedy po wprowadzeniu numerów NIP reprezentujący przecież Państwo
Polskie urząd skarbowy mocą całego swojego autorytetu zaczął ścigać
nauczycielkę, która pomyłkowo podała w zeznaniu podatkowym inny numer. Sposób
załatwienia tej sprawy, zaangażowanie autorytetu demokratycznego skądinąd
Państwa w sprawę przeciwko pojedynczemu przecież obywatelowi to dla mnie
kompromitacja idei wolności, swoisty akt założycielski państwa opartego na
pseudoprawie.
Prawnikalizacja to stanowienie prawa przez małe "p" na poziomie naszego życia codziennego przez domorosłych prawników-amatorów, którzy zamiast poświęcać energię własnej dziedzinie ekscytują się przedziwną mocą dokumentów i dokumencików. Wiele osób posiada jakąś
ograniczoną władzę w pewnym obszarze; jakieś uprawnienia uprawniające do
redagowania dokumentów wyznaczających pewne normy. Zastępują zatem działanie redagowaniem owych norm. Działalność publiczna
przestaje być prezentacją istotnych wartości; emiterzy z powodzeniem emitują prawny badziew, pozostali zaś pływają w tym bagienku sprzecznych i niejasnych bądź jasnych, ale niepotrzebnych regulacji. Dużo energii trzeba zużyć, aby w tych prawnych chaszczach nie
utonąć.
Mam wrażenie, że ludzie w Polsce
należą do jednej z dwóch skrajnie różnych dwóch grup. Jedni pragną porządku za
wszelką cenę. Życia uładzonego niczym dobrze wystrzyżony trawnik. Bardzo
denerwują ich ci „inni” - często kreatywni, ale zawsze spóźnieni, wciąż
biegający z rozwianymi włosami, potem na czole i nie do końca zawiązanym
krawatem. Rzecz jasna, ci pierwsi chcieliby wymusić na tych drugich funkcjonowanie
zgodne z przyjętą normą.
Typowym działaniem dla osób z
„pierwszej grupy” jest również próba regulowania dowolnej jednostkowej sytuacji,
jakiegoś mini-kryzysu za pomocą ogólnej regulacji. To działanie często wydaje
się racjonalne, do momentu kiedy zdamy sobie sprawę, że naprawiając jeden mały
problem zepsuto kilkadziesiąt innych i wprowadzono bariery tam, gdzie są one
zupełnie niepotrzebne. Często stoi za tym również chęć uniknięcia
odpowiedzialności za podpisaną własnym nazwiskiem decyzję. Wygodnie schować się
za „obiektywnym” aktem normatywnym ...
Mój wpis nie ma na celu pochwały
bałaganu.. Nie lubię jednak braku odpowiedzialności, a prawnikalizacja jest dla
owej odpowiedzialności fasadą. Jest psuciem życia społecznego i relacji
międzyludzkich wynikającym z braku odwagi wyartykułowania własnego zdania. Prawnikalizacja
ma miejsce wtedy, kiedy rozwiązując nasze proste życiowe problemy siadamy do
klawiatury komputera i redagujemy akt prawny. Nikt nie jest wyłączony, nikt nie
ma prawa powiedzieć: „ale mnie to nie interesuje !” Przecież ignorantia iuris nocet. Prawnikalizacja
zmusza nas do przyjęcia postawy obronnej i ochrony naszej integralności przed
czyhającymi zewsząd ustawami, aktami, zarządzeniami, regulacjami. Zmusza nas
wszystkich do zaśmiecania pamięci psedo-wiedzą, zmieniającymi się wciąż regulacjami.
Zmienia nas na gorsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz