sobota, 26 maja 2012


Naród Panów

Mały remanent w głowie ... nic aktualnego...jednak rzecz, która nie daje mi spokoju.
Może najpierw jednak małe naświetlenie okoliczności. Późny wieczór, może dziesiąta, może jedenasta; rejsowy autobus z Ukrainy w kierunku Polski. Po dość szybkim przebyciu kontroli ukraińskiej, granica polska ... Nasze paszporty – większość ukraińskich i może ze dwa polskie znikają na wiele godzin. Przez kilka godzin nieliczni Polacy „dzielą los” znajdujących się na pokładzie Ukraińców – wszyscy jesteśmy ludźmi bez dokumentów... Psychologicznie: sytuacja obywatela z biedniejszego kraju, który chciałby coś uszczknąć ze znajdującego się z drugiej strony dobrobytu dzielnie chronionego przez powołane do tego służby.
I poczucie déjà vu; przecież dwadzieściakilka lat temu jako biedny jak mysz kościelna student z komunistycznej Polski korzystałem  z dobrodziejstw systemu edukacyjnego Niemiec, Francji, Holandii (do dziś miłe wspomnienie i poczucie wdzięczności za wsparcie i pomoc!) Symbolicznego wymiaru granic nie zapomnę do końca życia. Rzucania moim PRL-owskim: komunistycznym, ale jednak przecież polskim i po prostu moim paszportem przez typka na Prefekturze w Strasbourgu... Kłótni na granicy francuskiej – miałem prawo używać jednego tylko przejścia, ale nie chciałem jeżdżąc co tydzień nadkładać 200 kilometrów ... Kobietki w ambasadzie francuskiej w Warszawie długo i publicznie romansującej przez telefon i poniżającej polskich naukowców jadących na jakieś sympozjum i czekających na wizę; (po francusku mówili lepiej niż ona – Francuzka; to również był chyba casus belli) ...NRD-owskiego pogranicznika sprawdzającego, czy pełne tajemmniczych cyfr (cena kupionej przeze mnie bułki i jogurtu ...)  paragony z RFN-owskiego supermarketu zaplątane w moje nuty to nie korespondencja poruszających się groźnie wyglądającym niebieskim samochodem marki Polski (Mały) Fiat 126p szpiegów .. właściwie chyba wiedział co to jest i że nie ma co szukać, ale kolega ze zmiany akurat patrzył mu na ręce ...a on koledze ...
Celowo kilka takich ekstremalnych i wyrwanych z kontekstu obrazków z dalekiej już przeszłości; przeszłości, która dziś mnie bardziej już bawi niż boli. Ale idzie mi tu właśnie o emocje i symbole.
Miałem nadzieję, że wolni Polacy pamiętać będą o tym, że kiedyś byli narodem niewolników, gastarbeiterów. Miałem nadzieję, że wolni Polacy w kontaktach z tymi, którzy po wbiciu szengeńskich słupów granicznych znaleźli się  trudniejszej sytuacji pamiętać będą o tej przeszłości. Myślę zresztą, że na gruncie oficjalnych działań dowody takiego rozumienia są liczne i wciąż na nowo artykułowane. Chodzi jednak, powtarzam, o symbole i emocje; o to co na dole, a nie w oficjalnych deklaracjach. Bardzo zapada w pamięć takie bezsensowne czekanie na granicy (ciekawe, czy to demonstracja faktu, że do raju nie tak łatwo ?)
Przeraża mnie to, jak łatwo stajemy się Narodem Panów i jaką przyjemność sprawia nam to chwilowe poczucie wyższości wobec naszych sąsiadów ze Wschodu. „Tych Ruskich ...” (to określenie słyszałem nawet w ustach moich kolegów z profesorskim tytułem). O ciekawych artystycznych zjawiskach u „ruskich” napiszę zresztą wkrótce.
Nasi zaś (tu wracam do obserwacji z własnego podwórka) organizatorzy koncertów wykazują się niebywałym wręcz serwilizmem wobec wykonawców legitymujących się zachodnim paszportem. To jest jednak działanie racjonalne : zapraszając wykonawcę z własnego podwórka wchodzimy w konflikt innymi wykonawcami, słaby wykonawca z zachodnim nazwiskiem przyciągnie zaś snobistycznie nastawioną publiczność i przysporzy chwały festiwalowi i jego organizatorom, a potem sobie bezpiecznie wyjedzie. (Misjonarze przyjechali, zrobili sobie świetnie opłacaną publiczną próbę generalną przed innym ważnym koncertem w naprawdę ważnym dla nich miejscu. Potem dostali świetną recenzję, boć przecież autorytety, a nie nasze miejscowe Jankomuzykanty.)
A może jest po prostu tak, że potrzeba bycia Narodem Panów wynika z pozostawania Narodem Niewolników ?