Niezwykłe dla mnie przeżycie. Często razem występowaliśmy, ale prawie zawsze na Ukrainie. Znajome, przyjazne twarze... głosy, które znam i które z przyjemnością wychwytuję w skomplikowanej tkance polifonii. Dziwnie, ale i pięknie być tym razem tylko słuchaczem radującym się pięknem, którym obdarowują mnie moi ukraińscy przyjaciele.
Piękny koncert. Zaczęło się od polifonii polskiego renesansu. Nigdy nie podejrzewałbym - ja, zajmujący się taką muzyką na codzień - że do tych ściśle skonstruowanych utworów da się włożyć tyle barw. Czy jest jakiś polski chór tak śpiewający tę muzykę ? Nie sądzę ... Cudowne piana, zaczynane przez wszystkich razem, jakby z niczego. A potem narastające do cudownego, brzmiącego fortissimo.
Spokój, panowanie nad dźwiękiem. Śpiew płynący gdzieś z głębi duszy.
Jeszcze raz potwierdzę moją teorię - zatraciliśmy naszą wschodnią część kultury. Nie zaśpiewamy dobrze muzyki polskiego renesansu i baroku jeśli tej cząstki naszej wrażliwości nie przywrócimy. Ta muzyka musi brzmieć właśnie tak!
Potem rzadko wykonywane w Polsce partesne koncerty wokalne - muzyka na rozdrożu Wschodu i Zachodu. Wenecka, wileńska i kijowska zarazem. A może trochę krakowska i warszawska? Łyk włoszczyzny, którą kompozytorzy muzyki Wschodu przyswoili sobie dzięki polskiemu pośrednictwu.
A potem klasyka - Berezowski i Wedel - ponownie przykład mistrzowskiego wprzegnięcia zachodnich technik w służbie wschodniej naturalnej ekspresji.
Na zakończenie niesłychanie przejmujące utwory Dmytra Kotka.
Piękny program. Jakże oni spiewają! Piano brzmiące niczym delikatny miód, forte - złociste, pewne niczym głos trąbek.
Ja się rozpłakałem. Publiczność oszalała z zachwytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz