poniedziałek, 29 grudnia 2014

Elżbieta Stefańska w katowickiej Akademii. 18 grudnia 2014

Profesor Elżbieta Stefańska towarzyszyła niemalże wszystkim ważnym wydarzeniom mojego klawesynowego życia. Widziała moje pierwsze zmagania z klawesynami, kiedy jako nieopierzony, żądny sukcesu młody muzyk postanowiłem wygrać krakowski konkurs klawesynowy im. Wandy Landowskiej. A było to w 1985 roku. Potem była promotorem mojego przewodu doktorskiego, recenzentem habilitacyjnego ... Obecnie często spotykamy się przy okazji klawesynowych konkursów, a ostatnio też płockiego konkursu pianistycznego im. Haliny i Ludwika Stefańskich.
Choć wtedy kiedy zaczynałem ja,  ona była już wielką polską klawesynistką mam często wrażenie, że ogień Jej pasji i entuzjazmu jest wieczny i płonie coraz mocniej, coraz goręcej. Nigdy w życiu nie słyszałem tak brawurowo wykonanego Fandanga Solera jak rok temu w Płocku i muszę powiedzieć, że dopiero po usłyszeniu błyskotliwej kreacji Pani Profesor zdecydowałem się włączyć ten utwór do własnego repertuaru.

Mimo tak długiej znajomości nigdy nie widziałem Pani Profesor w akcji pedagogicznej. Dlatego postanowiłem nadrobić zaległości i zorganizować w mojej katowickiej klasie lekcje mistrzowskie. Udały się znakomicie: wspaniały pokaz tego, co w uczeniu interpretacji i pracy z wrażliwymi jednostkami chyba najtrudniejsze - sztuki słuchania i wysłuchania do końca.  Do tego myśli wyrażane  pięknym, barwnym językiem ... Wielka artystyczna i pedagogiczna klasa. Dziękujemy!

środa, 19 listopada 2014

Znów o mnie dobrze napisali

http://portalkatowicki.pl/kultura/muzyka-klasyczna/4318-magia-klawesynu-czyli-marek-toporowski-oraz-slaska-orkiestra-kameralna-w-ramach-ii-katowickich-dni-henryka-mikolaja-goreckiego

a ponieważ fakt to miły pozwalam sobie podzielić się moją radością z szanownymi Czytelnikami !

Magia klawesynu, czyli Marek Toporowski oraz Śląska Orkiestra Kameralna w ramach II Katowickich Dni Henryka Mikołaja Góreckiego

·                                 Dodano: 16-11-14
·                                 Autor: Marek Lyszczyna
·                                 Kategoria: Muzyka

Marek Toporowski - FŚListopad to niezwykle ważny miesiąc dla miłośników muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. W oczekiwaniu na polską premieręIV Symfonii kompozytora górnośląscy melomani mogą obcować z jego muzycznym dziedzictwem za sprawą II Katowickich Dni Henryka Mikołaja Góreckiego, których organizatorem i gospodarzem jest nosząca jego imię Filharmonia Śląska.

W ramach tego przedsięwzięcia zaplanowano dziewięć spotkań z muzyką zmarłego w 2010 roku kompozytora. Wczoraj, 15 listopada, uczestniczyłem w jednym z nich, który w sposób szczególny zainteresował mnie swoim programem. Tego wieczoru zaplanowano wykonanie trzech utworów – Orawy Wojciecha Kilara, Koncertu na klawesyn i orkiestrę smyczkową Henryka Mikołaja Góreckiego oraz Serenadę Es-dur na orkiestrę smyczkową Josefa Suka. Osobiście najbardziej intrygował mnie oczywiście Koncert klawesynowy, utwór wybitny, wykorzystujący możliwości tego instrumentu w niespotykany dotąd sposób. Elżbieta Chojnacka, której utwór ten został dedykowany, powiedziała mi kiedyś na spotkaniu w Bibliotece Polskiej w Paryżu, że stroni od nurtu interpretacji historycznej i ceni tę kompozycję właśnie za nowy kontekst wykorzystania brzemienia instrumentu kojarzonego dotychczas głównie z muzyką barokową. Tym bardziej byłem zatem ciekaw interpretacji Marka Toporowskiego, znakomitego klawesynisty związanego z katowicką Akademią Muzyczną, wirtuoza oraz teoretyka znanego szerokiemu śląskiemu środowisku akademickiemu chociażby z wykładów Seminarium A Due. Marek Toporowski reprezentuje jednak nieco odmienny nurt praktyki wykonawczej niż Elżbieta Chojnacka, jest bowiem zwolennikiem poszukiwania autentycznego, historycznego brzmienia muzyki klawesynowej.
Jako dodatkowy kontekst w pamięci wielu melomanów zapewne funkcjonuje również ubiegłoroczne wykonanie Koncertu Klawesynowego w interpretacji Anny Góreckiej, które miało miejsce w trakcie obchodów 148 rocznicy nadania praw miejskich Katowicom. Miałem również przyjemność wysłuchania wtedy tego koncertu, który odbył się w sali katowickiej Akademii Muzycznej. Wtedy jednak instrumentem solowym wbrew pierwotnej intencji kompozytora nie był klawesyn, lecz fortepian. Zmiana ta pozwoliła jednak wydobyć nowe waloru tego utworu, co było niewątpliwie zasługą występującej wówczas solistki.

SOK Robert KabaraWracając jednak do sobotniego koncertu w Filharmonii Śląskiej, początek wieczoru rozpoczął się dość zaskakująco. Śląska Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Roberta Kabary rozpoczęła występ od...Serenady Es-Dur Josefa Suka, w miejsce zaplanowanej początkowoOrawy. Kolejność utworów do końca pozostała zmieniona, w następnej kolejności wykonano bowiem kompozycję Góreckiego, a wieczór zakończyły dźwięki Orawy.

Zmiana kolejności wykonywanych kompozycji w żaden sposób nie zaważyła jednak na odbiorze muzycznych wrażeń. Serenada bowiem przygotowała doskonale słuchaczy do wejścia w odpowiedni nastrój przed prawdziwą muzyczna ucztą, jaką jest najbardziej znany koncert Henryka Mikołaja Góreckiego. Neoromantyczne brzmienie utworu czeskiego kompozytora zbliża się chwilami do łagodnej estetyki Gustava Mahlera, otwierając umysł słuchaczy na mające za chwilę nastąpić muzyczne doznanie.

Następnie na scenę wszedł długo przeze mnie oczekiwany Marek Toporowski. Hipnotyzujące dźwięki klawesynu rozległy się po sali Filharmonii Śląskiej. Kompozycja patrona katowickiej Filharmonii ma w sobie coś magicznego, zaklinającego rzeczywistość w sposób niedostępny większości utworów muzycznych. Genialna prostota tych dźwięków wprowadza słuchaczy w jakiś trudny do opisania trans. Interpretacja Marka Toporowskiego nie tylko w niczym nie uchybiła tej magii, ale wręcz wyniosła ją na artystyczne wyżyny, nie ujmując oczywiście innym wykonawcom.

Dlatego dziwi mnie, że zgromadzona w sobotę w Filharmonii Śląskiej publiczność pozwoliła wirtuozowi oraz towarzyszącej mu, jak zawsze doskonałej, Śląskiej Orkiestrze Kameralnej pod dyrekcją Roberta Kabary zejść ze sceny bez bisów. Mając przed sobą artystów takiej klasy, tak wspaniałą kompozycję i na dodatek instrument tak rzadko w dzisiejszych czasach widywany na scenach, trudno mi znaleźć wytłumaczenie. Potencjalne bisy Marka Toporowskiego oraz towarzyszących mu kameralistów pozostaną na zawsze wmuzeum utraconych szans. Dziwne tym bardziej, że spodziewałem sie, iż na koncercie w ramach Dni Henryka Mikołaja Góreckiego pojawią się raczej melomanii miłujący jego muzykę i pragnący jej słuchać.

Niewielka próba rehabilitacji została podjęta przez publiczność po wykonaniu Orawy Wojciecha Kilara. Kompozycji tyleż popularnej, co efektownej, stanowiącej piękne uzupełnienie stylu prezentowanego wcześniej koncertu Henryka Mikołaja Góreckiego. Bis ostatniej części Orawy, jakkolwiek Robert Kabara wykrzesał z niej w jakiś cudowny sposób jeszcze doskonalsze brzmienie, niż w trakcie regularnego wykonania, nie zapełnił uczucia niedosytu, które pozostało we mnie po fantastycznej grze Marka Toporowskiego.

Przed nami kolejne koncerty w ramach II Katowickich Dni Henryka Mikołaja Góreckiego. Już w najbliższą środę odbędzie się wyjątkowy koncert w starym budynku Biblioteki Śląskiej, którego gospodarzem będzie Violetta Rotter - Kozyra, autorka filmu dokumentalnego o kompozytorze, a gościem specjalnym będzie Jadwiga Górecka, małżonka zmarłego cztery lata temu kompozytora.



poniedziałek, 17 listopada 2014

Newsweek zwiększa liczbę województw

Chodzi o Łuck na Ukrainie?   ... a może to gdzieś jeszcze dalej na Wschodzie ?

PiS wchodzi do Polski od wschodu. W wyborach do sejmików Prawo i Sprawiedliwość wygrało w o 6 więcej województwach niż 4 lata temu przejmując m.in. Śląsk, Mazowsze, Łudzkie

http://polska.newsweek.pl/wybory-samorzadowe-ktore-wojewodztwa-przejal-pis-newsweek-pl,artykuly,351943,1.html#pierwszapiatka

(dostępność : 17.11.2014 godz. 10.57)

Zmienia się nam kraj po wyborach ...

niedziela, 16 listopada 2014

Klawesyn dawny czy współczesny?

Koncert klawesynowy Góreckiego, który wczoraj grałem na koncercie w Filharmonii Śląskiej,  to pewien fenomen klawesynowej literatury. Utwór niezwykle prosty,  budowany według recept minimal music. Jednocześnie niezwykle skuteczny emocjonalnie i znakomicie skonstruowany. Po prostu udany. I niezwykle silnie osadzony w tradycji – temat drugiej części przywodzi na myśl lekkość tematów rond Mozarta, w dalszym przebiegu pojawiają się jakby nawiązania do Bartoka i Strawińskiego...
Klawesynista wykonujący ten utwór staje przed pytaniem – jaki instrument będzie idealnym medium dla oddania rockowego klimatu dźwięku?
Czy będzie to klawesyn uwspółcześniony model „Bach” – Neuperta lub Ammera? Takim instrumentem (firmy Neupert) posługuje się Elżbieta Chojnacka. Nazwa model „Bach” z Bachem nie ma nic wspólnego – to instrument o dyspozycji 16’ 8’ na pierwszym manuale i 8’4’ na drugim – który, dzięki quasi-organowemu uszeregowaniu, dyspozycji, zyskał uznanie wychowanych na organowych ideałach niemieckich kantorów I połowy XX wieku. Czy też dwumanuałowa „kopia” typowego XVIII-wiecznego klawesynu północnego – bez rejestru 16’...?
Moje dotychczasowe doświadczenie mówi mi, że ideałem jest tu dobrze nagłośniony instrument historyczny. A najlepiej byłoby mieć kopię historycznego instrumentu z rejestrem 16’!

Pytanie dotyczy nie tylko koncertu Góreckiego. Niektórzy wykonawcy z uporem godnym lepszej sprawy powtarzają, że muzyka współczesna przeznaczona jest na klawesyn współczesny. Są oczywiście utwory przeznaczone na instrument o dyspozycji „Bach” – znakomita sonata Petra Ebena, czy „Through the looking-glass” Pawła Szymańskiego ... I wiele, wiele innych. Ze względu na specyfikę registracji niemożliwe jest wykonanie ich na instrumencie o innej dyspozycji.
Po odkryciu dawnych - lutniczych standardów budowy instrumentu - klawesyny takie wyszły z mody (choć często można mieć wrażenie, że wylano dziecko z kąpielą.). Współczesnie zatem owe współczesne klawesyny nie są już produkowane. Co zatem jest współczesne ?

Pod względem brzmieniowym instrumenty budowane według zasad wypracowanych w I połowie XX wieku często są rzeczywiście niezadowalające. Cichsze i, co tu dużo mówić, mniej tam dźwięku w dźwięku a więcej przydźwięków i przydźwięczków.  Również mechanika instrumentów budowanych według historycznych standardów jest często sprawniejsza. No i ten rezonans ... własnie fantastycznie wspomagany nagłośnieniem staje się ogromnym atutem „kopii”. 
W wypadku utworu takiego jak koncert Góreckiego (gdzie registracja nie jest przez kompozytora doprecyzowana) kopia historyczna dobrze spełni swą funkcję. 

Bilet na pendolino za 650 złotych.

Chłopcy pkpowcy ruszają pendolinami w drogę.
Nowe pociągi triumfalnie osiągną czas przejazdu będący kilka lat temu normą . Co ciekawe, podróż tradycyjnymi składami trwać ma ... tyle samo.
Oczywiście nadal spóźnienia (to już moja interpretacja) będą pewnie nie z winy PKP-IC tylko PKP-PLK, co uniemożliwi uzyskiwanie odszkodowań  ...
Szkoda, że ta nowa zabawka dostała się w ręce transportowych ignorantów, którzy już od kilku lat z powodzeniem przekonują nas, że kultura transportu jest im obca.
Pociąg to specyficzny środek podróżowania. Korzystają z niego często ludzie często przemieszczający się z miejsca na miejsce i tym samym podejmujący decyzję o godzinie odjazdu w ostatniej chwili. Tymczasem, PKP, ogłasza, że za wejście do pociągu bez biletu ma grozić wysoka kara - 650 zł ! 

Tak praktykowali to co złośliwsi konduktorzy tanich linii kolejowych. Jak rozumiem, każdy pieniądz, jakkolwiek zarobiony - uczciwie czy nie - jest dla firmy, króra od lat już walczy z podróżnymi i obawia się, że mimo nowych zabawek, nie wytrzyma konkurecji Polskich Busów (siermiężnych, ale przewidywalnych pod wzgędem czasów przejazdu) ważny. Stało się nieszczęście - coś co miało służyć, jak rozumiem, poprawieniu jakości - oddano, bez głębszego przemyślenia - w ręce idiotów: spółki, która dotychczas w żaden sposób nie była w stanie udowodnić, że będzie potrafiła się nowymi możliwościami posługiwać.

wtorek, 11 listopada 2014

Sumy

Trudno mi ogarnąć się z tym blogiem. Jak są koncerty i życie kręci się jak w kołowrotku to nie ma czasu na pisanie. Dlatego - o październikowych koncertach w Sumach - z dużym opóźnieniem.

Sumy - to urocze miasteczko na Wschodzie Ukrainy. Nikt by nie podejrzewał, że to właśnie tam - od dziewiętnastu już lat ! - organista Orest Koval organizuje Bach - Fest, unikalny w skali Ukrainy i pewnie całej przestrzeni postsowieckiej bachowski festiwal.
A ja - od dziewiętnastu już lat w nim uczestniczę.
W istocie pierwsze moje zetknięcie się z Ukrainą miało miejsce właśnie tam.

Tegoroczny festiwal był dla mnie nieco wyjątkowy. Po pierwsze - jednak w kraju, w którym toczy się wojna. Dziwna wojna. W Sumach jej nie ma, choć rosyjska granica tuż tuż. Po drugie - po raz pierwszy nocowałem tam w gościnnych murach parafii katolickiej u niezwykłych księży - Wojciecha Stasiewicza i rezydenta - otca Andrija. Za ciepło, pomoc i życzliwość chciałem im w tym miejscu serdecznie podziękować. Po trzecie - grałem aż dwa koncerty. Z orkiestrą Filharmonii na organach i kameralny - na klawesynie. W obu koncertach brała udział Bożena Korczynśka - Wielka Księżna ukraińskich sopiłkarek. Po czwarte - było jeszcze spotkanie w cudownym artystycznym salonie Iriny Procenko. Warto odwiedzić Jej  stronę :
http://www.iraprotsenko.com/info.html
Po piąte - w wydarzeniach brała udział jeszcze jedna niecodzienna artystka - Oksana Bernadska - malująca z piasku fantazyjne obrazy powstające w improwizowany sposób równolegle z graną przez nas muzyką.
Warto zajrzeć też na fejsa do Oresta Kowala.

Pełniejszy i nie mniej miły widhuk - echa koncertów i artystycznych wydarzeń na stronie
http://creativpodiya.com
przedrukowuję tu w całości :

Баховский фестиваль в Сумах открылся с аншлагом

В среду, 22 октября, в зале сумской областной филармонии открылся XIX «Bach-fest». Открывал его музыкант, впервые приехавший в Сумы на фестиваль 19 лет назад. С тех пор Марек Топоровский неоднократно посещал наш город. Как сообщил бессменный организатор и вдохновитель фестиваля  «Bach-fest» Орест Коваль, польский гость в этот раз выступает без гонорара.Точнее, и в этот раз тоже.
P1250164аМареку Топоровскому, по его словам, нравится приезжать в Украину вообще и в Сумы, в частности. Но манит его не архитектура города, а люди, сумская публика, которая реагирует на музыку эмоционально, в отличие, скажем, от слушателей в Германии. Немцы более подготовлены к восприятию музыки, рожденной на их земле, среди родных для них ландшафтов и пейзажей. Они, на взгляд Марека Топоровского, воспринимают музыку более интеллектуально. Поэтому ему, как исполнителю, который  стремится к воспроизведению аутентичного звучания композиций эпохи барокко, интересно сочетать выступления в Германии и в Украине.
В четверг 23 октября Марек Топоровский будет играть в католическом храме вместе со своей недавней стажёркой, львовянкой Боженой Корчинской. Во время их выступления зрители увидят визуальный перформанс песочной анимации от харьковчанки Оксаны Бернадской.
Оба музыканта и художница прибыли в Сумы ещё во вторник. В этот же день вечером они посетили  «Сад  сходящихся тропок» сумской художницы Ирины Проценко – известный в Сумах интеллектуально-творческий клуб, где немножко поиграли и пообщались за чаем.
В среду Орест Коваль свозил гостей в Могрицу, посмотреть на одно из уникальных и красивейших мест Сумщины, знаменитое на всю Европу проходящим там уже много лет международным ленд-арт симпозиумом.
А затем, после двух репетиций с сумским камерным оркестром классической и современной музыки «Ренессанс», Марек Топовский вместе с оркестром открыли концертную программу фестиваля.
Марек Топоровский, говоря современным языком, — мультиклавишник. Он великолепно играет на всех клавишных инструментах, вплоть до исторических фортепиано, которые отличаются от нынешних. В этот раз он играл на органе. Делает он это виртуозно. Диапазон его исполнительских возможностей широк, как океан -  от сложнейшей сонаты Соль-мажор Баха, когда надо одновременно играть три разные партии руками на клавишах и ногами на педалях, до  классической  джазовой композиции Ш.Гардони. Впрочем, говорят, что многие музыканты, исполняющие музыку барокко, с успехом играют джаз, потому что в обоих случаях автор оставляет исполнителю пространство для импровизаций.
Совсем неожиданно и по–новому для многих звучал орган Марека Топоровского в оригинальной композиции С. Нойкомма «Концерт на озере, прерванный грозой». Оказывается, орган под руками (и ногами)  большого мастера способен передавать шум ветра и состояние всей предгрозовой природы…
Прекрасно смотрелись дуэты органа со струнным оркестром «Ренессанс». Украшением концерта стал «презентационный» выход на сцену Божены Корчинской, которая тут же очаровала зал своим исполнением концерта  Вивальди «II Сardellino» для флейты, органа и камерного оркестра. Правда вместо флейты звучала сопилка. И как звучала. Птицы бы в весеннем лесу позавидовали. Кстати, «сardellino» .в переводе с итальянского – щегол.  В отдельных моментах  композиции сопилка изумительно точно подражает пению этой птицы.
Далее была овация до отказа заполнившей зал филармонии публики и номер на «бис».
P1250185аМузыка, как и всё, приходящее извне, заполняет нас не сразу. Особенно, если речь идёт о такой возвышенной, одухотворенной музыке, как у Баха или Генделя. Её присутствие в себе обнаруживаешь уже после окончания концерта, когда умолкли последние аплодисменты, и слушателя уже на улице вдруг накрывает красота вселившихся в него звуков, которые гармонизируют, то есть приводят в  божественный порядок, душу.
Может быть, именно по этой причине  в Сумах уже много лет существует «Bach-fest», — . к слову, один из старейших баховских фестивалей на территории бывшего Союза.
Сумчане —  не немцы и едва ли все понимают интеллектуальные тонкости изысканных баховских музыкальных узоров и звукоплетений. Но ощущение душевного очищения и сопереживания, плюс та самая эмоциональная составляющая нашего музыкального восприятия высокого искусства, с лихвой компенсирует эти недостатки.
23 октября в костёле Марек Топоровский будет уже играть на клавесине. Орест Коваль просил публику одеваться потеплеее. В костёле прохладно…


 

 

В Сумах продолжается музыкальный фестиваль имени И.С. Баха

В четверг, 23 октября, состоялся второй концерт XIX фестиваля «Bach-fest». В нём зрители вновь увидели и услышали участников концерта-открытия фестиваля Марека Топоровского и Божену Корчинскую.
P1250219а_thumbТретьей участницей события стала художница Оксана Бернадская, которая не совсем художница, а, скорее, — режиссёр-постановщик собственных картин песочной анимации, по ходу концерта возникавших на глазах у публики.
Марек Топоровский играл на клавесине. Как замечательно сказал глава фестиваля Орест Коваль в начале концерта, Марек Топоровский хорошо говорит на украинском языке, который он выучил, слушая украинское радио, а так же ещё на нескольких европейских языках, а сейчас: «он вам сыграет на немецком». Это важное замечание, его смысл проявился в конце концерта, когда музыканты, понимая, что им «придётся» играть на бис спросили: «А что вам сыграть?»  И тут из зала раздался крик:«Что–то украинское!»
Безусловно, музыка Луи Куперена (1626-1661), Франтишека Бенды (1709-1786) и, конечно самого Баха (в концерте, кстати, звучала соната № 6 F-мажор  Иоганна Христиана Баха -  самого младшего, одиннадцатого сына великого Иоганна Себастьяна) сложна для современного восприятия. Но по-хорошему сложна. Как сложен Данте или Сервантес. Между временем возникновения этой музыки и нами –  300-400 лет. Да и компактные европейские пространства формируют иное восприятие мира, чем наши бескрайние просторы.
Тем удивительнее внимание к музыке барокко и начала эпохи классицизма, с которым сумчане уже много лет подряд встречают и слушают изысканно-сложные произведения европейских музыкантов-интеллектуалов того времени. Когда Ореста Коваля спросили о секретах такого совпадения, он ответил, что в музыке Баха сокрыты некие вечные общечеловеческие духовные коды.
Все произведения, прозвучавшие в исполнении Божены Корчинской, написаны для флейты и блок-флейты. А играла она на разнообразных сопилках. Этот  инструмент является частью народного оркестра и достаточно экзотичен для классики. Но как показывает опыт, например, известного виртуоза игры на балалайке Алексея Архиповского, —  мастеру подвластно всё. Главное – мыслить классически, а не по-балалаечному.
Сопилка Божены Корчинской прекрасно справлялась с партиями флейты. К слову, Марек и Божена впервые друг друга услышали в 2007 году на «Бах–фесте» в Сумах и очень быстро, буквально за считанные минуты, сыгрались. По словам Божены Корчинской, у неё срахзу сложилось впечатление, что они играют вместе всю жизнь. На сегодняшний день, благодаря поддержке польского маэстро, сопилка украинки уже прозвучала и получила свою порцию признания и аплодисментов во многих странах Европы.
Кстати, одна из сопилок нашей львовской гостьи сделана сумским мастером Виталием Яновым.
Но вернёмся к творческому эксперименту с визуальным рядом. Нам он показался весьма удачным в начале, когда на экране возник портрет Баха и в конце, когда, уже «на бис», музыканты импровизировали, а Оксана Бернадская рисовала украинку (по просьбе зрителей).
Понравилось ещё, когда Марек Топоровский сначала сыграл музыкальную штучку «Портрет Сюзанны», а потом художница под его аккомпанемент нарисовала портрет этой, только по музыкальному описанию известной нам, Сюзанны. Таким образом, зрители вначале пообщались с музыкой, а затем смогли сравнить свои фантазии с картинками, возникающими под руками художницы (песочную анимация творят руками, как и музыку).
P1250235ф_thumbА в целом, конечно, это отдельные жанры. Песочная анимация — живое искусство и его хорошо сопровождать  какой-нибудь музыкальной записью. А живая музыка абсолютно самодостаточна, особенно, когда её играют исполнители мирового уровня, к коим, безусловно, относится Марек Топоровский. Вряд ли их стоит соединять вместе в других форматах, кроме тех, которые мы описали. Иначе на зрителя-слушателя обрушивается слишком много впечатлений, и внимание начинает плыть.
Впрочем, это никак не отразилось на качестве концерта. Те, кого картины отвлекали, просто отводили глаза от экрана и только слушали музыку. Зато те, кому картины помогали, были счастливы.
Зал был вновь переполнен. Концерт, длившийся около двух часов без антракта, завершился овацией.
Как известно, часть средств от фестиваля будет передана на благотворительные цели. Таким образом, всеми участниками события – и музыкантами, и организаторами, и публикой в одночасье было сделано несколько нужных и добрых дел сразу, и мир в этой точке пространства стал лучше. Хотя бы на время.
Следующий концерт фестиваля состоится также в зале католического храма 27 октября. Играет интереснейший музыкальный коллектив «Pearls of Baroque».






Kazanie na 11 listopada. Aby Polska Polską była.

Z okazji zbliżającego się Święta Niepodległości (i związanego z tym komfortu dużej ilości wolnego czasu) kilka przemyśleń na styku patriotyczno-muzyczno-uczelnianym. Czyli w ulubionym przeze mnie obszarze. :-)
Co zrobić aby Polska była Polską?
Ostatnio moje dziecko przyniosło ze szkoły obniżoną ocenę ze sprawowania uzasadnioną na piśmie tym, że „zbyt wiele uwagi poświęca nauce”. W domyśle – zbyt mało we wspólnych działaniach klasy. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że chodzi o bardzo modny (i słusznie) obecnie prąd nacisku na umiejętność współpracy. Budując nowe nie możemy jednak zapominać o tym, że szkoła jest dla uczenia i uczenia się. Działania społeczne, wychowywanie, integrowanie się – to wszystko fantastyczne ideały – pod warunkiem, że nie zaczniemy negować pierwotnego i uniwersalnie obowiązującego założenia wynikającego z definicji szkoły! Nauczycielowi nie wolno było czegoś takiego napisać. 
Musimy zatem wciąż dbać o to aby różne mniejsze sprawy były tym czym są lub raczej tym czym być powinny. A niestety właśnie z takim zdroworozsądkowym usytuowaniem naszych instytucji i założeniem, że muszą one spełnić pierwszą przyczynę, dla której istnieją, mamy problem.
Weźmy na przykład taką kolej. Wiem, chłopiec (lub raczej panna) do bicia... Łatwa krytyka. Nie o krytykę tu jednak idzie. Bo właściwie dlaczego jest aż tak źle?  Ja chciałbym aby kolej to była kolej właśnie. Rozumiem to jako istnienie pewnego funkcjonującego systemu, ale również pewien poziom kultury cywilizacyjnej. Polegający na tym, że kiedy jeden pociąg spóźni się do dużego miasta B to za godzinę, lub najdalej dwie godziny będę miał kolejne połączenie do innego dużego miasta. A. Kolej zaś nie jest przedsiębiorstwem do generowania łatwych zysków, nie – machiną przerzucającą odpowiedzialność za własne niedociągnięcia na podróżnych... Nie wiem nawet czy kolej (pasażerska) ma przynosić zysk. I chyba nawet – zakładając pewien cywilizacyjny standard – nie mnie powinno to obchodzić. Wiem, że w cywilizowanym kraju kolej musi być. Kraju biednym i bogatym. W kraju biednym może być biedniejsza - mieć starszy tabor, mniej komfortowe wagony ...   Ale musi być i działać! Bo na tym właśnie nasza europejska cywilizacja polega.
Szpital to instytucja służąca leczeniu chorych. Kiedy pojawia się osoba z nagłym zachorowaniem system powinien zacząć kręcić się trzy razy szybciej niż zwykle. Bo celem jego istnienia jest niesienie pomocy. Pacjentowi. Nie finansom NFZ. Proszę o właściwe zrozumienie. Nie wołam o rozmontowanie systemu opieki społecznej i powrót do braku dbałości o finansowanie i świadomości realiów z czasów komunizmu. Uważam tylko, że szpital jest placówką pomocy, a nie organem kontrolnym NFZ i to własnie pacjenta interesy powinien reprezentować. Nie zaś interesy NFZ przed pacjentem.
No dobrze. To zastanówmy się jak to może wyglądać w wypadku bliskim mi – uczelni wyższej. Podobnie. Żyjemy w czasach różnorakich zagrożeń. Różne ministerialne mendy produkują masy prawnego chłamu, zaś władze uczelni – pod groźbą surowych konsekwencji – otrzymują często odgórny prikaz wdrażania urzędniczej szamotaniny prawnej. Mimo deklarowanej autonomii trudno jest odmówić. Mam wrażenie, że nie zakłada się nawet takiej możliwości.
Myślę jednak, że każdy rektor (pars pro toto, tak naprawdę każdy pracownik uczelni) musi pamiętać, że jest reprezentantem studentów wobec nadrzędnych organów. Nie zaś organów wobec studentów!
Oczywiście – brzmi to pewnie trochę idealistycznie ... A może wcale nie ? Może właśnie na tym polega normalność?
Mnie - profesorowi wyższej uczelni - tej normalności, a nawet zrozumienia konieczności tego by było normalnie - brakuje coraz bardziej. Coraz bardziej ci, którzy studentów reprezentować powinni zajmują się tak naprawdę szukaniem argumentów dla strony przeciwnej. System zniewolenia włącza ich w swój krwiobieg i sprawia, że zaczynają pracować dla cudzych interesów. Studenci bywają oczywiście też różni. Mniej i bardziej sympatyczni. Ale to nie jest dobre wytłumaczenie ...


Musimy sobie chyba wreszcie uświadomić to, że budowanie Polski – Polski rozumianej jako normalny europejski kraj – to nic innego jak przywracanie zgodności definicji ze stanem faktycznym. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Monika Sikorska-Wojtacha. Pożegnanie.

Wielokrotnie wsparła mnie ciepłym słowem, czasem w trudnych momentach (o których niekoniecznie wiedziała, ale i tak pomogło...). Nawet zdarzyło nam się zagrać razem w duecie fortepianowym, co bardzo miło wspominam. Nie zdążyłem podziękować tak jakbym chciał ...
Będzie Jej brak.

sobota, 30 sierpnia 2014

Drezdenko i Waldemar Gawiejnowicz


Dla mnie Drezdenko to przede wszystkim organy Sauera – opus 869 z 1902 roku. Przepięknie (dzięki inicjatywie mojego wybitnego kolegi z Poznania Waldemara Gawiejnowicza, który w tę rekonstrukcję włożył serce i rozum)  odrestaurowane przez firmę pana Marka Cepki z Wronek. Organy są częścią wyposażenia  kościoła zbudowanego w tym samym czasie. Zresztą i całe to spokojne miasteczko z zachowanym, co rzadkie w Polsce, układem ulic i placów bez wszędobylskich luk architektonicznych jest ogromnie malownicze.
Przez dużą część XX wieku, w której przyjęto barokowy ideał brzmienia, małe organy epoki industrialnej tj. przełomu XIX i XX wieku uważane były za instrumenty gorszej jakości. Nawet jeśli ktoś odważył się wyrazić zainteresowanie instrumentem pneumatycznym to musiał być to przynajmniej trzymanuałowy potwór z wielką ilością rejestrów i urządzeń pomocniczych. To spojrzenie jest w dużym stopniu efektem naszej gigantomanii. Doskonale pamiętam moje zaskoczenie, kiedy w kościele św. Krzyża w Cieszynie (organy Riegera, nominalnie 4 rejestry, a w rzeczywistości tylko 2: flet i pryncypał – typowy dla tej firmy „połówkowy” multipleks: każdy 8’ rejestr jest wykorzystany jako 4’) „odkryłem”, że ze znikomej ilości romantycznie intonowanych głosów można wyczarować prawdziwie symfoniczne brzmienie. Dziś podobnych doświadczeń z małymi, a nawet bardzo małymi późno- czy postromantycznymi instrumentami mam już bardzo wiele. Warto przypomnieć, że w tych czasach 30-głosowy instrument uważany był już za duże i potężne organy. Organy takie – dzięki znakomitej jakości pojedynczych głosów – są też często niezwykle inspirujące dla wykonawcy otwartego na postrzeganie ich kolorów i możliwościami tworzenia nowych barw poprzez ich twórcze mieszanie.
Takie właśnie możliwości dają pieczołowicie zrekonstruowane organy Sauera w Drezdenku.
Brawa dla Waldemara Gawiejnowicza za wieloletnie działania dla przywrócenia świetności tego cennego instrumentu i znaczący wkład w polską kulturę organową.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Kaja Danczowska

Ostatnio przypadkiem trafiłem w radiu na coś zupełnie zachwycającego. Okazało się, że to  wykonanie Poematu Chaussona - reedycja dawnego dość nagrania Kai Danczowskiej z partią fortepianu wykonaną przez Maję Nosowską. Dla porządku: była to prezentacja płyty CD zawierającej nagrania archiwalne artystki.
http://sklep.polskieradio.pl/Products/12867-kaja-danczowska-skrzypce-violin.aspx

Kaję Danczowską słyszałem po raz pierwszy jeszcze jako zupełnie nieopierzony student - uczestnik konkursu klawesynowego w Krakowie. 1985 rok, dawne czasy. Wykonanie partii skrzypiec - z mojego ówczesnego punktu widzenia  (a pewnie dzisiaj moje odczucia byłyby podobne) - było tyleż niestylowe co zachwycające. Oczywiście trudno mi dziś te wrażenia racjonalnie zweryfikować, nie o to też chodzi. Do dzisiaj pozostała mi jednak pamięć nieopisanego zachwytu nad pięknem i urodą dźwięku artystki. Doskonała demonstracja tego, że często puryzm stylistyczny i siła oddziaływania scenicznego nie idą w parze (choć czasem jak najbardziej).  I to właśnie wrażenie z całą mocą powróciło dzięki przypadkowemu dość włączeniu radia.

Stąd - wykorzystując tę ulotną przygodę - pozwalam sobie jeszcze raz wyrazić mój wielki podziw dla kunsztu skrzypcowego Kai Danczowskiej, niezrównanego piękna jej dźwięku i potęgi jej wibracji. W jej wykonaniu zawsze służy emocjom i przy największym natężeniu  nie staje się nigdy histeryczna czy natrętna.


niedziela, 20 lipca 2014

Długa Kościelna. Jeruzal.

Mała relacja fotograficzna z koncertów organowych (z solidną "wkładką kameralną" utworów na ukraińską sopiłkę wykonywanych przez Bożenę Korczynśką) w Długiej Kościelnej i Jeruzalu. To było 13 lipca.
Koncerty zorganizował mój przyjaciel, wieloletni solista wielu firmowanych przez Concerto Polacco projektów (choćby moje ulubione w naszym dorobku nagranie Completorium i innych utworów Gorczyckiego, partia Pijaszki w operze Hollanda "Agatka" i wiele, wiele innych wspólnych nagrań i koncertów), a obecnie dyrektor Domu Kultury w Mrozach i animator życia kulturalnego tego regionu - Mirosław Borczyński.
Organy w Długiej Kościelnej to bardzo udane, nawiązujące do ideałów barokowych instrumentów dzieło firmy Kamiński. Budowniczowie spożytkowali doświadczenia zebrane dzięki inspiracji wyniesionej z dwóch historycyzujących instrumentów w Katowicach - klasycznych organów francuskich w kościele Opatrzności Bożej w Katowicach-Zawodziu oraz organów "północnoniemieckich" w kościele św. Rodziny w Katowicach-Brynowie. Kolejny udany instrument powstały z inspiracji prof. Juliana Gembalskiego - jakże ważnej dla budownictwa organów w Polsce! Niezwykle udany kilkunastogłosowy instrument. Akustyka dość trudna, mimo klasycznej bryły kościoła o przyjemnej, eklektycznej architekturze.
W Jeruzalu (to własnie serialowe Wilkowyje - tu właśnie znajduje się sklep ze sławnym mamrotem) - XIX wieczny malutki instrument warszawskiego budowniczego Stanisława Przybyłowicza. Szkoda, że nie dotrwała oryginalna dyspozycja. Organy (sądząc z manubriów rejestrowych) podlegały przynajmniej dwóm istotnym zmianom dyspozycji (zmiana głosu 8' - Flute harmonique na 4' i 4' na 2') co chyba dość istotnie zmieniło estetykę instrumentu. Bardzo światły i zorientowany w problematyce opieki nad zabytkami Ksiądz Proboszcz dbający  o to, aby instrument dobrze funkcjonował. Piękne wnętrze drewnianego kościoła, duża satysfakcja dla grającego.

Jak zwykle okazało się, że to współwykonawczyni koncertu lepiej ustawiła się do wykonywanych przez Mirka Borczyńskiego w trakcie koncertu zdjęć. Niech będzie zatem ozdobą kolejnej odsłony tego bloga!








wtorek, 15 lipca 2014

„Actéon” w Starym Sączu

„Actéon” Marc-Antoine’a Charpentier to niezwykle ciekawe dzieło operowe. Pod skromną nazwą „pastorale” czy „opéra de chasse” kryje się de facto niezwykle głęboki moralitet o losie człowieka rzuconego w świat targany namiętnościami bogów (władców?). Ostatnie kwestie Junony niezwykle jasno definiują przywilej władcy. Wymierzona Akteonowi kara (wynik uknutej przez Junonę-Herę intrygi sprawiającej, że kara wymierzona zostaje rękami Diany-Artemis) wynika nie tylko z chęci pomsty za małżeńską zdradę Jowisza-Zeusa z Europą, ale również z przekonania, że jest również sposobem okazania wielkości i potęgi.
O tym, że ambicją Charpentiera było coś wiecej niż napisanie skromnego divertissement na zakończenie sezonu myśliwskiego świadczyć może muzyczna stylistyka dzieła, które od świeckości nawiązującej do programowych chansons Jannequina przechodzi do stylu, który znamy z wielkich religijnych fresków kompozytora (jakże zainspirowanych rzymskim stylem Carissimiego).

Wykonany przez nas 10 lipca Actéon to ciekawa pozycja w koncertowym dorobku Concerto Polacco. Bardzo dobra współpraca z niezawodnym Subtiliorem Piotra Zawistowskiego i solistami. Partię Akteona wykonał jak zwykle wyraziście Jakub Burzyński, Dianę z urokiem młoda spiewaczka – Barbara Gładysz-Wszołek, w postać Junony w przejmujący sposób wcieliła się Anna Zawisza, a pieśń nimfy wykonała Marta Wróblewska.

Cieszę się też, że znów mogłem zagrać z niezawodną (powtarzam słowo, ale tak właśnie jest) Judytą Wroną-Tupczyńską, która brała udział w wielu wcześniejszych przedsięwzięciach pod szyldem Concerto Polacco. 

niedziela, 6 lipca 2014

Dwudziesty kurs w Koszalinie dobiegł końca

Jesteśmy chyba oazą stabilności w tej naszej niespokojnej rzeczywistości reform i ciągłego majstrowania przy rzeczach podstawowych. Wczoraj dobiegło końca nasze coroczne organowe spotkanie w Koszalinie.
Już od dwudziestu lat wspólnie z Bogdanem Narlochem organizujemy letnią akademię organową. Kurs ten jest zresztą właśnie Jego inicjatywą i pomysłem. Po kilku latach mojego monopolu na uczenie pojawiły się środki (skromne, uzupełniamy je naszym osobistym urokiem!) umożliwiające zapraszanie gości z zagranicy – wybitnych specjalistów specjalizujących się zazwyczaj w jakimś określonym wycinku organowej literatury.
Sądzimy, że to wciąż potrzebne. Kursy nie są już tak oblegane jak przed 20-30 laty, kiedy to pochodząca z krajów o większej niż nasza organowej tradycji wiedza na tle szarości oferty  edukacyjnej komunistycznych uczelni była prawdziwą atrakcją. Dziś uczniowie i studenci mogą pracować w innych warunkach korzystając z doświadczeń wielu wykształconych i nawet dokształconych za granicą nauczycieli: obytych w świecie i świetnie zorientowanych. Mają też dostęp do znacznie lepszych niż wówczas instrumentów. I oczywiście internet ... Ta łatwość dostępu jest jednak zwodnicza. Nic nie zastąpi osobistego kontaktu w wieloma specjalistami od różnych organowych „poddziedzin”. Trudno czasem jednak ocenić wartość tego, co przychodzi łatwo.  

Naszym tegorocznym zaproszonym gościem był Peter Planyavsky, wieloletni organista katedry św. Stefana w Wiedniu. Postać niezwykle charyzmatyczna, wielka postać europejskiej sztuki organowej.
Kurs ciekawie się zapowiadał i niezwykle ciekawy był. Podejście do improwizacji Planyavsky’ego jest zupełnie odmienne od znanych mi koncepcji Wolfganga Seifena, Daniela Rotha czy Tomasza Adama Nowaka. Ciekawy element w dyskusji na temat czym jest improwizacja – dużo użytecznych wskazówek dla początkujących i interesujących przemyśleń dla zaawansowanych. Praca nad prostotą i skutecznością przekształcania i obrabiania motywów: fantastyczna nauka twórczej ekonomii. Niezwykle ciekawa okazała się również część kursu poświecona sonatom Mendelssohna. Choć to uwielbiany przeze mnie repertuar dowiedziałem się wielu nowych rzeczy. Planyavsky w bardzo ciekawy sposób naświetlił związki  Mendelssohna z angielską tradycją organową, angielską hymnologią, bardzo ciekawe okazały się spostrzeżenia dotyczące koncepcji formy kompozytora.

Zaś ja – jako wykładowca kursu - oprócz zajęć a w szkole muzycznej zaproponowałem zajęcia na klawesynie pedałowym na Zamku Książąt Pomorskich w Słupsku i organach Mollina (nawiązujących dyspozycją do instrumentu z roku 1650) w kościele św. Jacka.

Sądzę, że warto było w tym rokuy przyjechać do Koszalina (i Słupska).
Mam nadzieję, że uda nam się ten kierunek działania utrzymać również w przyszłości. No, może nie przez kolejne 20 lat...


sobota, 21 czerwca 2014

Laudatio

Moja pochwała dla dobrych działań. Dla działań zmieniających kształt naszego krajobrazu organowego (dziwnie to tłumaczenie niemieckiego Orgellandschaft po polsku brzmi, ale niech będzie).
Wspaniałe dokonanie Andrzeja Szadejko i skupionych wokół niego entuzjastów. Organy w kościele Franciszkanów św. Trójcy wyznaczają jakiś nowy etap w dziejach budownictwa organowego w Polsce. Oczywiście nie zapominam i nie przemilczam tu różnych innych ważnych dokonań - powstania instrumentów utrzymanych w konkretnych stylistykach czy udanych rekonstrukcji. Czegoś takiego jednak jeszcze nie było.
Ten krótki wpis to tylko subiektywny zapis wrażenia po pierwszym - szybkim spotkaniu z istniejącą już częścią instrumentu - Rueckpositivem. Zachwyt brzmieniem poszczególnych rejestrów oraz ich kombinacjami. Ale również docenienie faktu, że otrzymujemy instrument możliwy do wykorzystania nie tylko jako instrument solowy, ale również "muzyczne centrum" muzyki figuralnej. W XVII i XVIII wieku kantaty rozbrzmiewały bowiem z chóru; szczególnie w Polsce budowano całkiem okazałe instrumenty dla potrzeb gry zespołowej. Niekoniecznie dla repertuaru solowego.
Dzięki odtworzeniu wysokości stroju w Chortonie (ok. pół tonu wyżej od dzisiejszego standardu) oraz specjalnej nakładki klawiaturowej umożliwiającej muzykowanie w Kammertonie (ok. pół tonu niżej) możliwe jest stylowe i właściwe wykonywanie szerokiego spektrum muzyki XVII i XVIII wieku.
Tak właśnie było; różnicę wysokości organów i niektórych instrumentów oraz innych instrumentów (szczególnie dętych francuskiej proweniencji) obchodzono w różny sposób. Transponowano, zapisywano partię organów o cały ton niżej, budowano część głosów w Kammertonie, bądź klawiatury transponujące ...
Praktyczne rozwiązanie problemu w Gdańsku jest bardzo eleganckim i zgodnym z praktyką historyczną sposobem.

Wykonując wczoraj koncert miałem ogromną satysfakcję obcowania z instrumentem o najwyższych walorach. Brawa dla profesjonalizmu tych, dzięki którym możliwe są takie przedsięwzięcia.

środa, 14 maja 2014

Profesjonalna dyskusja o reformie szkolnictwa muzycznego w Polsce

Zapraszam do obejrzenia uroczego filmiku :

http://www.mkidn.gov.pl/pages/strona-glowna/uczniowie-i-studenci/zmiany-w-szkolnictwie-artystycznym/film.php

Cenny głos w dyskusji. W sumie powinniśmy słuchać dzieci. Argumenty nie do zbicia.
Jednak ten sposób wprowadzania bardzo kontrowersyjnej reformy muzycznej edukacji, która jest zagrożeniem dla - jakże niewygodnego dla urzędniczego świata - kształcenia w stystemie "one-to-one teaching", po polsku mistrz-uczeń, budzi spore wątpliwości.
Bo taki jest temat tej dyskusji - nie to czy dzieci będą grały razem, czy nie (umówmy się zresztą: aby grać razem trzeba mieć najpierw podstawowe umiejętności instrumentalne) tylko o to czy będą pieniądze na utrzymywanie kosztownego (bo opartego na kształceniu indywidualnym) kształcenia muzycznego.
Pamiętajmy, że system szkolnictwa muzycznego buduje się latami, jego największą siłą jest stabilność. Ten system jakoś się sprawdził, choć pewnie mógłby być lepszy. Przede wszystkim JEST i w naszym kraju, gdzie nie ma ani tradycji, ani warunków finansowych aby istniał system prywatnego kształcenia muzycznego taki jak w Niemczech, jest on godną ochrony wartością. Wprowadzane w nim, od wielu lat, zmiany prawie nigdy nie są zmianami na lepsze. Dlatego - z zasady - przeciwny jestem hurra-reformom.
Ja, kontestator świata tego i liberał, w tej dziedzinie opowiadam się za konserwatyzmem i stuletnim pielęgnowaniem tego angielskiego trawnika. Bez nowomody i pseudonowoczesnych eksperymentów.
A przede wszystkim - nie zgadzam się na to, aby dyskusja polegała na emitowaniu przez Ministerstwo spotów wyborczych (bo według takiego standartu wyprodukowany jest ten materiał).


Koreaż to Północna już czy ambitny kraj Unii Europejskiej ? I tu, i tam - dzieci słodkie ...
Mam wrażenie, że w peryferyjnych dla rządzących kwestiach (szkolnictwo, szkolnictwo wyższe, szkolnictwo artystyczne) - to pierwsze!

wtorek, 13 maja 2014

Kameralistyka na dawnym fortepianie w murach UMFC

Bardzo miłe zaproszenie ze strony Katedry Kameralistyki Fortepianowej i profesor Mai Nosowskiej. Konferencja naukowo-artystyczna w ostatnią niedzielę, 11 maja. Najpierw - część "teoretyczna". Referaty (czasem przedłużone przez mini-demonstrację pracy ze studentami) na tematy związane z wykonawstwem muzyki z użyciem dawnych fortepianów, a nawet klawesynu. Katarzyna Drogosz, Wojciech Świtała i Janusz Olejniczak.
A potem - fantastyczny koncert przygotowany przez studentów - doskonała demonstracja piękna fortepianu Pleyela z 1842 roku (instrument udostępniła pracownia pana Andrzeja Włodarczyka). Świetny program, doskonale dopasowany do instrumentu, znakomite wykonanie pianistów, wokalistów, smyczkowców. 

Ogromne brawa dla organizatorów!

Muzyka dawna - już tylko ?

Szanowni Czytelnicy !

Przeanalizowałem licznik wejść na ten blog i wychodzi mi, że zaglądają tu raczej ci, którzy interesują się wydarzeniami muzycznymi. Mam nieodparte wrażenie, że nie wszystkim - moje liberalne poglądy w innych kwestiach - muszą się podobać. Tak naprawdę mam wielu znajomych, z którymi pewnie nie zgodziłbym się w kwestiach politycznych i społecznych, ale których lubię, a przede wszystkim cenię jako muzyków. Chciałbym, aby też czytali ten blog mimo dzielących nas w innych dziedzinach różnic.
Dlatego postanowiłem rozdzielić moją aktywność. Tu będę pisał o muzyce. A wpisy na tematy społeczne, polityczne, religijne, czy wpisy na temat mojej ukochanej Ukrainy znajdziecie na :
http://www.tokfm.pl/blogi/okiem-muzyka


czwartek, 8 maja 2014

Paul O'Dette w Katowicach

Było pięknie i magicznie. Paul O'Dette grał jakby dla siebie, nie starając się na siłę przypodobać się publiczności. Muzykował spokojnie i w ciszy, po prostu grał pozwalając mówić Dowlandowi nie uatrakcyjniając go na siłę.
Jego lekko nagłośniona lutnia brzmiała ciepło, a każdy z głosów polifonicznych przecież kompozycji prowadzony był logicznie i klarownie.
Potem okazało się, że jest również fascynującym gawędziarzem, sypiącym zabawnymi historiami i zdarzeniami, ze swadą opowiadającym o własnych przeżyciach i spotkaniach z wielkimi artystami (którzy w jego opowiadaniach okazywali pełnymi ciepła, żywymi istotami). Podczas koncertu miałem wrażenie, że jego i Dowlanda muzyka to była właśnie takim pełna radości i przyjaźni do otaczającego świata (mimo tytułu - Dowland semper dolens) muzycznym opowiadaniem.

Ogromne brawa i podziękowania dla Katedry Gitary i Harfy i pani profesor Aliny Gruszki za to piękne spotkanie.

środa, 7 maja 2014

Deutsche Media über Ukraine. O Ukrainie w niemieckich mediach.



Wróciłem właśnie z Niemiec. Kraj – wydawałoby się – demokratyczny.
Ale jednocześnie ogromne zdziwienie sposobem, w jaki tam relacjonuje się wydarzenia na Ukrainie (wschodniej). Prorussische Separatisten – czyli obywatele państwa ukraińskiego walczący o uznanie ich rosyjskiej narodowości. Trochę dziwne, ale nikt się tam nie zająknął o tym, że ci bojownicy dyponują ciężką bronią, a giną raczej żołnierze ukraińscy, niż ci uczestnicy rosyjskiego narodowego niby-zrywu wyzwoleńczego. O żołnierzach rosyjskich w uniformach kupionych w supemarketach już ani mru-mru.
Słuchałem różnych stacji; bardzo konsekwentna terminologia. Zadziwiająco konsekwentna jak na demokratyczny kraj.

An meine deutschen Freunde
Ich bin soeben aus Eurem Deutschland zurück. Viel Schönes habe ich bei Euch wieder erlebt. Eins hat mich aber bei Euch gewundert. Und sogar erschrocken. Eure Rundfunknachrichten. In allen Berichten über Ukraine sprach man von „prorussischen Separatisten” – also (nehme ich an) von Bürgern des ukrainischen Staates, die um das Recht, dass Ihre russische Nationalität anerkannt wird, kämpfen. Hat Euch nicht gewundert, dass diese arme Kämpfer schwere Waffen zur Verfügung haben? Woher? Wusstet Ihr nicht, dass dort Einheiten der russischen Armee eingesetzt wurden? Dass es in diesem Krieg hauptsächlich ukrainische Soldaten ums Leben gekommen sind? Warum vertreten Ihre Media die Position eines russischen Ex-Spions? Seid Ihr nicht gewundert, dass man bei Euch so konsequent die russische Terminologie akzeptiert hat? Das ist doch wohl kein Zufall, oder?
Ich kann das verstehen; Ukraine ist für Euch zu weit und Euer Staat will die deutschen Interessen verteidigen. Mein Staat ist auch nicht dafür, mit Russland zu kämpfen. Aber eigenen Bürgern sollte nicht gelogen werden.
Ihr müsst es wissen, an diesem Punkt hat Eure – ansonsten gut funktionierende Demokratie – eine Schwäche.

Polska dla urzędników. Gorzkie refleksje pięćdziesięciolatka.



Myślę, że wielu Polaków, którzy tak jak ja cieszą się z europejskiego umocowania Polski i nie tęsknią za PRLem (choć ostatnio, kiedy zobaczyłem pięknie odrestaurowane Fiaty 125p, łezka w oku się zakręciła...) jednocześnie odczuwa spory niedosyt. To nie jest niedosyt typu PISowskiego zakładający spiskowy charakter obecnych rządów, ale niewątpliwie nie da się ukryć, że z tą polską demokracją coś nie tak.
Pamiętamy entuzjazm pierwszych lat po upadku komunizmu, siermiężny porządek dawnego systemu zastąpiony bałaganem małego handelku na polowych łóżkach, nie zawsze legalnych interesów ... dawne prawa przestały działać – nieskrępowana, nieograniczona i czasem nieokiełznana wolność ... Ale też poczucie, że sprawy idą w dobrym kierunku. Innym kierunku.
Ale proszę się zastanowić ... Czy reforma, a wręcz kolejne reformy naszej służby zdrowia to krok w kierunku cywilizowanego kapitalizmu, zachodnich demokracji i pożądanego przez nas wszystkich standartu życia? Instytucja lekarza pierwszego kontaktu to przecież nic innego jak apoteoza typowej dla komunizmu rejonizacji. Imperium rzymskie przypisało w pewnym momencie kolona do ziemi, a nowe państwo polskie pod kłamliwym szyldem reformy – pacjenta do jednej przychodni.
Idźmy dalej; pamiętam, że w pierwszych latach wolnej Polski siermiężne PKP poprawiało jakość usług. Dziś pogarsza. Czy naprawdę musimy wybierać między transportem drogowym, a szynowym? Niemcy zbudowały swoją pozycję hegemona gospodarczego na wzajemnej komplementarności jednego i drugiego, a przede wszystkim rozumieniu transportu jako infrastruktury, a nie kilku mających przynosić zyszczki spółeczek. Tu – ponownie kłamstwa ... Kupujemy pseudo-pendolino-śmendolino, które ma być droższe, a jeździ tak samo szybko jak pociągi 10 lat temu. (choć jeszcze nie wiemy czy tak się stanie? Może wcale nie będzie szybciej?) Pamiętam. Jeżdżę na tej trasie od ponad 20 lat. Aby uzasadnić zakup, EIC z Warszawy do Katowic odpoczywa sobie obecnie 15 minut w Zawierciu. Czyż nie jest tragiczne, że nasi posłowie (poruszający się zapewnie własnymi wózkami) nie rozumieją, że poziom kolejnictwa = poziom cywilizacji?
Jako artysta i profesor akademicki  nie mogę nie napisać o ostatnich wspaniałych dokonaniach w zakresie pobieralnictwa podatków. Chodzi mi m.in. o to, co zrobiono z  kosztami uzysku dla umów o prawa autorskie. To naprawdę nie tylko dochody (jak zapewniano kłamliwie) zarabiających krocie artystów estradowych, ale również np. wykładowców uniwersyteckich. Najbardziej wścieka mnie to, że nie wahano się wskazać palcem tej grupy darmozjadów, która przecież, jak ogólnie wiadomo, „sobie” gra, występuje, uczy ... To przecież nie jest poważna praca.
A może rzeczywiście w dobie ogólnie dostępnego internetu profesor nie powinien kupować książek?

Widzę pozytywne zmiany również. Mam jednak wrażenie, że na fali budowy państwa prawa zbudowano państwo litery prawa dbające o urzędników i hodujące coraz większą ich rzeszę. Najgorsze jest to, że zakrólował sposób myślenia polegający na okopywaniu i zabezpieczaniu się kolejnymi aktami prawnymi. Tak naprawdę przestało być chyba ważne dokąd zmierzamy; biurokracja kieruje się własną logiką. Własnego bezpieczeństwa i własnej wygody. I chyba warto głośno powiedzieć, że ta logika czyni z nas kraj drugiej europejskiej ligi. Innowacji i innowacyjności nie da się bowiem zadekretować kolejnym aktem – choć z mojego własnego poletka mogę podać tysiące przykładów prób takiego regulowania. (Kolejni decydenci myślą, że jeśli profesor napisze dwa razy więcej stron o tym jak wspaniale uczy mową trawą wymyśloną przez jakiegoś popaprańca i czego wspaniale uczy to tak będzie).
Nie da się również zadekretować komfortu życia. Taki komfort może być w bogatym i w biednym kraju; szczęście i dobrostan nie są prostą pochodną ilości pieniędzy.

Taka mała, gorzka niestety refleksja ogólna. Pewnie dość banalna. Co nie znaczy, że fałszywa. Moim zdaniem zgubiliśmy szlak. Tylną drogą wrócił komunizm wraz z typową dla niego mentalnością.


sobota, 12 kwietnia 2014

Koszalin 2014

Letnia Akademia Organowa w Koszalinie - to już 20 raz !
Dla nas - fantastyczny jubileusz !
W tym roku - wyjątkowy gość : prof. Peter Planyavsky z Wiednia.

Unsere Sommerakademie findet schon zum 20sten Mal statt !
Diesmal mit Prof. Planyavsky !

Więcej szczegółów wkrótce na mojej stronie :
Mehr Details bald auf meiner Website zu finden  :
www.marektoporowski.pl

Zabytkowy Hammond Commodore w akcji

Jeden z moich instrumentów - Hammond Commodore - instrument z lat 70-tych doczekał się rejestracji płytowej !
Płyta ma charakter lekki; zależało mi na tym, aby pokazać, że połączenie klasyki i popu jest możliwe.
Ta fuzja wynika zresztą ze specyfiki instrumentu - łączącego wiele zalet organów "klasycznych", kinowych i hammondowatych.
Tranzystorowa generacja instrumentów przeminęła zbyt szybko; klasyka pominęła te instrumenty, a w jazzie i muzyce rozrywkowej nie zdołały one przebić instrumentów lampowych (bardziej rasowych, choć może mniej przymilnych :-) )
Myślę, że tę historyczną niesprawiedliwość warto co nieco ponaprawiać.

Zapraszam do słuchania !



Dawne temperacje

To tytuł książki napisanej wspólnie z Markiem Pilchem.
Jest ona pomyślana jako wprowadzenie do sztuki strojenia (i rozumienia systemów strojenia) i ma, w założeniu, być pracą dla "początkujących", która umożliwi kontakt z dalszą literaturą.

piątek, 11 kwietnia 2014

Lohengrin w Operze Narodowej

Opera to dzieło kompletne, totalne ... Muzyka, tekst, scenografia, reżyseria, ruch, kostiumy, światła ... a może i zapach desek sceny, meandry teatralnych korytarzy ... kto wie ?
Zazwyczaj - na większości oper czuję się szczęśliwy i zaciekawiony kilkoma z wyżej wymienionych elementów. Ale kiedy zagrają wszystkie - po prostu można tylko rozdziawić paszczę i dać się ponieść. I - koniecznie! - przeżyć katharsis. Zrozumieć, że każda inna sztuka jest sztuką względem opery podrzedną (to nie znaczy gorszą i mniej potrzebną, ale podrzedną właśnie)

Taki jest właśnie nowy, warszawski Lohengrin. Oszczędna, mądra, wysmakowana scenografia, precyzyjny ruch sceniczny - podobnie precyzyjny jak gesty prowadzącego całość - Stefana Soltesza. Nieprawdopodobnie dobrze grająca orkiestra, fantastycznie strojąca (również w podniebnych regionach gry smyczkowej). Brzmiąca po prostu przepięknie. O solistach pewnie napiszą inni ...  mnie zachwyciła najbardziej Anna Lubańska.
Nie chcę i nie myślę recenzować. Bo nie jestem krytykiem, a piszącym muzykiem, który przeżył coś pięknego. To po prostu trzeba zobaczyć. Tam trzeba pójść. Takiego przedstawienia w Polsce jeszcze nie widziałem i pewnie długo nie zobaczę. Powiew wielkiego świata.

niedziela, 23 marca 2014

Francuska hańba

A tymczasem Francuzi jak gdyby nigdy nic się nie stało dostarczają Rosji kolejne okręty wojenne.
Przyznam, że ta ich  internacjonalna ślepota zawsze mnie powalała.
Zdolność do przyjmowania absurdalnych i strasznych ideologii takich jak na przykład maoizm jako pełnowartościowych: miłych, kolorowych i egzotycznych prądów intelektualnych jest doprawdy zadziwiająca. Wydaje mi się, że "błąd" tkwi w języku francuskim, mało chyba sposobnym do opisu jakiejkolwiek niefrancuskiej rzeczywistości.
Ale może się mylę w moim zacietrzewieniu i wściekłości. Może po prostu śródziemnomorskie słońce rozleniwia intelektualnie.
Czy ktoś w tej Europie im wreszcie coś powie ?

Nie chcieli umierać za Gdańsk, nie będą biednieć przez jakiś tam Symferopol.
Podejrzewam, że większość z nich nie przyjęła do wiadomości istnienia jakiejś tam Ukrainy... 



 
  


sobota, 8 marca 2014

Car czy handlowiec?

W negocjacjach handlowych aby uzyskać założony efekt często stawia się dodatkowo kilka nierealnych, absurdalnych żądań. Technikę można ładnie wspomóc udawaniem brutalnego szaleństwa.
Wariatom lepiej ustępować, n'est-ce pas?
Myślę, że to wysuwanie roszczeń pod adresem Doniecka, Odessy, a nawet Nadniestrza to właśnie taka  zmyślna gra Putina. To nie jest gość, który stracił poczucie rzeczywistości; to gość, który gra ostro. Bo Rosja zawsze ostro pogrywa.
Umówmy się, Europa nie będzie za półwysep ginąć. Sądzę, że nawet Ukraina zdajaca sobie sprawę niemożności adekwatnej reakcji na rosyjskie zagrożenie w sytuacji rozregulowania aparatu państwowego i braku środków finansowych; jednym słowem militarnej bezsiły - gotowa jest z utratą Krymu się pogodzić.
Wszyscy będą szczęśliwi, że skończyło się tylko na Krymie,ale tym razem tylko na Krymie miało się skończyć. A ukontentowane wstrzemięźliwością moskiewskiego niedźwiedzia, który przestał warczeć państwa zachodnie szybko wrócą do załatwiania interesów z Rosją.

Do następnego razu ...


wtorek, 4 marca 2014

Czym różni się car od prezydenta

Cała Europa robi sobie iluzje, że car Rosji pod wpływem informacji o kilkudziesięciumiliardowych stratach (dziennie) rosyjskiej gospodarki odstąpi od Krymu i Ukrainy.
Car samodzierżca odpowiada jednak przed Bogiem i historią. Nie przed własnym narodem. Nie musi postępować logicznie i rozsądnie. Myśli w kategoriach stuleci, a nie kilku lat pozostających do najbliższych wyborów. Głupie kilkadziesiąt miliardów nie robi na nim wrażenia, wielka ziemia rosyjska zawsze znajdzie środki by wyżywić jego samego i jego świtę. Dobrobyt jego obywateli nie jest tu żadnym argumentem. Tym lepiej, jeśli zbiednieją i będą cierpieć głód.  Tym chętniej ruszą kraść i gwałcić.

To zadziwiające jak szybko zaczęliśmy w Polsce myśleć kategoriami zachodnioeuropejskimi. Myśl o ewentualnych rosyjskich retorsjach (na przykład wobec rodzimych producentów mięsa) sprawia, że nie będziemy nadmiernie angażować się w obronę jakiejś tam Ukrainy. Nie będziemy umierać za Kijów i Lwów. A nawet trochę nie pocierpimy. To wyznaczniki typowej dla Zachodu samobójczej  krótkowzroczności. To, czego nie odważył się otwarcie powiedzieć polski rząd, powiedział dość jasno przewodniczący Miller.
Po kilkudziesięciu lat takich ustępstw wobec cara nie będzie już jednak polskich producentów gdyż ci zawisną na latarniach. Kiedy tylko carowi przyjdzie do głowy bronić własnych poddanych w Warszawie. Taka perspektywa nie wzruszy jednak demokratycznej władzy. Jej perspektywa jest bowiem perspektywą krótkoterminową.

Nie jestem za mało skutecznym wymachiwaniem szabelką w stylu kaczyńsko-fotygiańskim. Rosja się nie przestraszy. Popieram również obecne, zręczne działania na arenie międzynarodowej mojego rządu w sprawie Ukrainy.
Planując nasze działania musimy wciąż mieć na uwadze tę podstawową różnicę czasowych perspektyw - długą dla dyktatorów i krótką dla demokratycznie obranych władz. I o tym, że dyktatorzy nie muszą działać w interesie własnych narodów, obywateli. Działają w interesie własnego mocarstwowego fiu-bździu. 

poniedziałek, 3 marca 2014

Putin i Janukowycz

26 stycznia napisałem, że dziwi mnie brak jakichkolwiek działań propagandowych ze strony Janukowycza, aby w oczach świata uwiarygodnić to, co niewiarygodne, niepojęte. Bo przecież tak czynią dyktatorzy, którzy mają zazwyczaj inny zestaw argumentów na użytek wrogów wewnętrznych i zewnętrznych.
To samo widać teraz w działaniach Putina.

Cóż, może to immanentna cecha wschodnich satrapów ?

Putin architektem ukraińskiej świadomości państwowej

Trudno mi oceniać czy Putin przeliczył się, czy nie ... Czy są to nerwowe konwulsje wyprowadzonego z równowagi satrapy, czy też stoi za tym jakaś chłodna i racjonalna kalkulacja zysków i strat.
Paradoksalnie zajmowanie kolejnych części Ukrainy bedzie wzmacniało narodową świadomość Ukraińców. Wydaje się, że Ukraińcy teraz dostrzegli, że ułomna dość formuła ich państwa - powiedzmy to otwarcie; pełnego dotychczas korupcji i politycznego warcholstwa - jest na tle sprawnej, lecz na wskroś autorytarnej i pełnej pogardy dla praw człowieka państwowości rosyjskiej - godną ochrony wartością. Ułomną, lecz w tych geopolitycznych warunkach cenną i rzadką. Ten fakt dostrzegło chyba również wielu rosyjskojęzycznych Ukraińców ...

Putin ma teraz pewnie dwie drogi. Albo zajmie Krym i tym samym wzmocni ukraińską - zrodzoną z buntu i oporu - świadomość narodową, bądź wprowadzi tylko pożądany element  niepokoju zakładając jakiś zdominowany przez mafijne układy państwowy krymski (lub, co gorsza - w wypadku inkorporacji Donbasu, czy Odessy - małorosyjski) twór. Coś w rodzaju Nadniestrza permanentnie destabilizującego sytuację w regionie. W tym drugim wypadku będzie mógł oficjalnie utrzymywać, że nie dokonał aktu militarnego zajęcia i jednocześnie budować dalej sferę wpływów wśród tych rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, którzy nie opowiedzieli się jednoznacznie.

Zastanawiam się, czy jest tak, że Putin nie jest nawet w stanie wyobrazić sobie, że ludzie na Ukrainie - przecież sowieccy przez tak długi czas - potrafią myśleć kategoriami wolności, państwowości. Tymi kategoriami, które zbudowały zachodnią cywilizację ? Czy coś takiego jest dla niego po prostu niewyobrażalne?

To chyba prawdopodobne ...