wtorek, 3 marca 2020

Wciąż o systemie szkół muzycznych. I trochę o szlifowaniu pereł.


Wydaje się, że ścierają się obecnie w Polsce dwie przeciwstawne koncepcje funkcji szkolnictwa muzycznego. Podobnie jak ma to miejsce w wypadku polityki poglądy są tu wyraźnie spolaryzowane; warto jednak zaznaczyć, że przynależność do jednej lub drugiej grupy nie wydaje się być uwarunkowana sprzyjaniu tej czy innej partii (być może jakaś korelacja jest, ale badań w tej dziedzinie nie zamierzam prowadzić :-) ). To dyskusja między zwolennikami szkoły jednoznacznie zawodowej, profesjonalnej z jednej strony i szkoły stawiającej sobie za cel raczej upowszechnianie muzyki w społeczeństwie z drugiej.
Zanim zapuszczę się głębiej w analizę zjawiska muszę powiedzieć, że uważam oba podejścia – w ujęciu dogmatycznym – za błędne. Wielokrotnie podkreślałem, że uważam istnienie sieci szkół muzycznych za ogromną wartość – tak dla przyszłych profesjonalnych muzyków, jak dla późniejszych melomanów czy muzyków amatorów. Sądzę, że szkoły muzyczne z powodzeniem mogą spełniać obie te funkcje. Może warto byłoby się zastanowić nad lepszymi sposobami pomocy uczniom o specyficznych potrzebach?

Koncepcję szkoły profesjonalnej w bardzo obrazowy sposób przedstawiają niektóre oficjalne dokumenty przytaczane i w niniejszym blogu, i w dyskusji internetowej. Szczególnie chwytliwie brzmi tu określenie: „szlifowanie pereł” i oczywiście mocno krytykowana „przechowalnia dla nadwrażliwych dzieci” (którą szkoła muzyczna być podobno nie powinna).
To pierwsze stwierdzenie w doskonały sposób ukazuje brak orientacji pedagogicznej. Dla nie-pedagoga wydaje się, że praca z uczniem wybitnie zdolnym to pasmo sukcesów i satysfakcji. Każdy doświadczony nauczyciel wie jednak, że prowadzenie ucznia wybitnie zdolnego, bywa prawdziwym wyzwaniem, czasem nawet męką. W szczególności dotyczy to tzw. naturszczyków; uczniów, którzy trudne wyzwania wykonują z łatwością niedostępną dla nauczyciela. Przekonanie naturszczyka do regularnej pracy, która pomoże mu efekt 98% doprowadzić do stanu 100% - pełnej satysfakcji dla słuchacza– jest często prawie niemożliwe. Brak tu satysfakcji z pokonania własnych ograniczeń i słabości. Na domiar złego nasze szkoły (nie tylko chyba muzyczne) często przyklejają takiemu uczniowi łatkę gwiazdy, która stopniowo staje się ogromnym obciążeniem. Ewentualne niedoskonałości i błędy są tuszowane bądź bagatelizowane (jest taki zdolny, że następnym razem się nauczy, dziś nie miał dnia itp.). De facto uczeń żyje z brzemieniem oczekiwań środowiska, a z własnymi problemami (o których nieczęsto mówi na zewnątrz, gdyż nie współgrają one z wykreowanym obrazem) pozostaje sam. Wytyczenie takiemu uczniowi ambitnych, a jednocześnie realistycznych celów, umiejętność utrzymania motywacji, wstrzelenie się w jego prawdziwe potrzeby jest prawdziwym wyzwaniem.
„Szlifowana perła” często błyszczy w szkole i jej otoczeniu (konkursy, przesłuchania). Kiedy wypływa na głębokie wody często zatapiana jest przez pierwsze niepowodzenie, do którego nikt jej nie przygotował. Prawdziwym sukcesem widać tu niestety dopiero po latach; a bieżące sukcesy są czasem bardzo zwodniczą promesą.

Chęć sprowadzenia edukacji muzycznej do „szlifowania pereł” to w moim głębokim przekonaniu również eufemistyczne określenie dezercji pedagogicznej. Wielu nauczycieli o pewnej pozycji – tak na poziomie szkolnym, jak akademickim – wybiera sobie do klas naturszczyków i osoby wybitnie zdolne, rezygnując z osobowości ciekawych, ale nieoczywistych. Jedna ze znanych mi osób chwaliła się bez ogródek tym, że wszyscy jego podopieczni znaleźli pracę w renomowanych orkiestrach. Z racji swojej pozycji była jednak w stanie tych, którzy sprawiali jakiekolwiek problemy ekspediować do innych osób znajdujących się niżej w hierarchii i bezlitośnie potem niszczyć na egzaminach.
Z mojego punktu widzenia, mijamy się tu z istotą pedagogiki, którą jest wspieranie ucznia w jego rozwoju niezależnie od punktu wyjścia.

Wracając do kwestii uczniów super-zdolnych warto zauważyć, że tak naprawdę nie mamy im często wiele do zaoferowania. Być może ci, którzy mają potencjał i ambicje wygrywania konkursów zasługiwaliby na dodatkowy system wsparcia technicznego. Ostatnio rozmawiałem z panią Marią Dymnikową o systemie korepetytorskim rozpowszechnionym w Rosji (o tej rozmowie wkrótce napiszę więcej), w którym „główny” nauczyciel czuwa nad ogólnym rozwojem, natomiast „korepetytor” (rodzaj osobistego coacha) może poświęcić uczniowi wiele czasu tygodniowo ucząc go umiejętności efektywnego ćwiczenia, rozwiązując konkretne problemy techniczne (trochę wchodzimy tu w świat „sportowej” pianistyki). Tego typu uczeń nastawiony na sportową eksplorację obszaru muzyki może zatem otrzymać wsparcie psychologiczne, psychofizyczne, fizjoterapeutyczne itp. To też bardzo specyficzny problem obszaru pianistycznego ...

Duża część uczniów, która moim zdaniem, często nie znajduje odpowiedniego wsparcia, to uczniowie zdolni i wrażliwi, z pewnymi – możliwymi do rozwiązania – problemami technicznymi. Oczywiście dla takich nie będzie miejsca w szkole, która nie chce być „przechowalnią dla nadwrażliwych”. Perła czy różne perły zdolności i umiejętności mogą się u nich ujawnić w sprzyjających okolicznościach. Ważne, aby trafili na nauczyciela, który rozumie, że uczeń może mieć różne problemy i pytania, a ich rozwiązywanie jest treścią edukacji. Nie sprawdzi się tu zatem ani nauczyciel-naturszczyk (chyba, że będzie miał na tyle rozumu, aby poprosić o wsparcie pedagogiczne w rozwiązaniu jakiegoś konkretnego problemu!), ani nauczyciel – niezrealizowany wykonawca, dla którego uczenie jest źródłem frustracji.

Jeszcze raz podkreślę, że za ogromny błąd uważam oczekiwanie, że z ucznia o naturalnych zdolnościach po drobnym oszlifowaniu automatycznie wyrośnie gwarantujący pasmo sukcesów wirtuoz. Żadna szkoła nie jest w stanie przewidzieć tego, co w dalszym życiu ucznia się wydarzy, jakie będą jego własne priorytety, jak rozwinie się rynek muzyczny, a bardziej górnolotnie cywilizacja. Przekonanie o automatyzmie tego procesu to prosta recepta na klęskę.
Zatem zamiast stawiać dogmatyczne programowe definicje czym szkoła ma lub nie-ma być starajmy się po prostu dobrze uczyć w przyjaznej atmosferze. Muzycznym „sportowcom” zapewnijmy odpowiednie wsparcie, tym, nastawionym bardziej na kameralne muzykowanie – możliwości współdziałania w zespołom. Słabeuszom pokażmy drogę rozwiązania niektórych przynajmniej problemów. Nie etykietujmy. To nie powinno polegać na tworzeniu lepszych i gorszych szkół, lepszych i gorszych uczniów. Granice między wspomnianymi przeze mnie grupami powinny być płynne; ktoś o przeciętnych – na pierwszy rzut oka – walorach technicznych – może odkryć w sobie predyspozycje konkursowe w nieoczekiwanym momencie, zaś uczeń „konkursowy” może mieć gorszy okres i potrzebę wycofania się na chwilę z wyścigu szczurów.

I pamiętajmy … miarą naszego sukcesu nie jest to, że uformowaliśmy ucznia na własny obraz i podobieństwo! Jeśli ta nasza muzyka stanowiła tylko etap w jego życiu, który wpłynął na jego myślenie, wrażliwość, twórcze rozwiązywanie problemów to jest to nie mniejszy sukces niż wychowanie odnoszącego sukcesy na salach koncertowych świata wirtuoza.
Ale – przyszłym wirtuozom – nie zamykajmy też drogi, głosząc, że szkoły muzyczne służą li tylko umuzykalnianiu.


2 komentarze:

  1. Szanowny Panie Profesorze, serdeczne dzięki za tekst, jak mniemam wynikający z lat praktyki akademickiej. Dobrze gdy ktoś znający realia szkół muzycznym wypowiada wreszcie opinię niejako z wewnątrz niedoskonałego organizmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam też trochę doświadczeń z uczenia na poziomie szkoły średniej. Zdecydowanie mniej, ale mam ...

    OdpowiedzUsuń