niedziela, 23 grudnia 2018

Jeszcze o filharmonicznym Mesjaszu ...

Taki oto ciekawy wpis znalazłem na FB Kuby Burzyńskiego
Rzeczywiście, Martin Haselböck - związany przecież z ruchem historycznym - tu dyrygował solenniej, bardziej majestatycznie ... Co ciekawe, na próbach sporo pracowaliśmy nad lekkością i tanecznością, a na obu koncertach interpretacja - trochę chyba zaskakująco dla nas - poszła w kierunku pewnego monumentalizmu.
Co do znakomitego sola Krzysztofa Bednarczyka - w pełni się zgadzam !

Po wielu latach w FN pojawił się Mesjasz robiony własnymi siłami. Co wyróżniało tę produkcję, to niespodziewana praca, jaką wykonały smyczki - imponująca i... nieoczywista. Dopiero po czasie dochodziło do człowieka, że jeżeli to wykonanie trąci miejscami myszką, to raczej z powodu koncepcji dyrygenckiej (tempa, ekspresja), niż manier współczesnej, odpornej na eksperymenty orkiestry filharmonicznej. No szacunek, estetycznie wielki ukłon w stronę HIP, bez utraty godności i niezależności. Osobne brawa należą się trąbce Krzysztofa Bednarczyka, że się tak wyrażę  A klasę samą w sobie potwierdził znad klawiatury klawesynu niesamowity Marek Toporowski, bez jednej przypadkowej nuty i bez chwili nudy w najskromniejszych nawet recytatywach czy ariach. Piotr Wilczyński natomiast, świetnie registrując filharmoniczne organy, dał na nich mini koncert z chórem i orkiestrą we fragmencie All we like sheep...
A skoro o HIP mowa... Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji o trzech epokowych nagraniach, z dziesiątek znakomitych. Przede wszystkim o nagraniu Christophera Hogwooda z roku 1980. U nas dostępny był na początku lat 90, dzięki pirackim kasetom JOYa i potem już na CD. Zjawisko, zauroczenie, od pierwszych nut. Paul Elliott jako wzorzec eterycznego tenora bez manier, Emma Kirkby jako głos tak naturalny, że aż boli, David Thomas retoryczny i potężny, Carolyn Watkinson niedoceniana w tym gronie, ale z perspektywy lat zdecydowanie godna pochwał, orkiestra cudownie brzmiąca, chór chłopięcy nie jakoś powalający, za to ogromnie klimatyczny. Całość zaś miała w sobie jeszcze coś ponadto, poza nutami i parametrami. Chyba do dziś nie do pobicia pod względem klimatu, czystości przekazu, braku nadęcia, sterylności z dużą dozą ciepła. Obok albumu CD powstało całościowe video, różniące się nieco detalami.
Na kolejne tej wagi nagranie trzeba było poczekać do 1997 roku, gdy niechętnie, acz z morderczą precyzją zabrał się za Mesjasza Paul McCreesh. Modelowe pod każdym względem - retoryki, solistów (Charles Daniels! Susan Gritton!), orkiestry i przede wszystkim bosko perfekcyjnego chóru. Co ciekawe, punktem wyjścia była tu ta sama wersja partytury, co u Hogwooda (Foundling Hospital), tym większa frajda w porównaniach. Jeżeli ktoś chce odważnego, wirtuozowskiego Mesjasza ale bez zbędnej brawury i przejaskrawień - nie ma lepszego wykonania. I to może być także wadą tego nagrania, takie dotarcie do ściany w kwestii, na co stać najlepszych możliwie wykonawców barokowych w Mesjaszu.
Wkrótce po tym, w 1999, pojawiła się produkcja tak śmiała, że aż niewyobrażalna. Przede wszystkim pomyślana jako ścieżka dźwiękowa do filmu autorstwa Williama Kleina, poruszającego najróżniejsze struny ludzkiej wrażliwości społecznej, religijnej czy politycznej. Właśnie ze względu na film, pojawiają się tam muzyczne wtręty z innej bajki - a to chór afrykanerów, a to więźniowie śpiewający fragmenty Mesjasza między wykonaniem głównym, jakim jest wersja Marca Minkowskiego. I to właśnie jemu oberwało się najwięcej za to, co zrobił z partyturą Haendla. To jazda bez trzymanki, spacer - lub raczej: bieg - po linie nad przepaścią, teatr operowy bez oglądania się na dotychczasową tradycję, epatowanie ekstremami temp, ekspresji, dynamiki, estetyki. Przy pierwszym słuchaniu może się zdawać, że ktoś puścił chóry w przyspieszonym tempie (począwszy od pierwszego, And the glory, z kulminacją szaleństwa w turba He trusted), ale gdy wejdzie się głębiej w tę koncepcję, szuka się potem jej echa w każdym kolejnym Mesjaszu, jakiego się doświadcza (tryle w Behold the Lamb! W końcu selektywne triole w Why do the nations! Ponadczasowe He was despised). Bo tak jak Klein zadał w swym filmie wiele milczących pytań-oskarżeń, Minkowski przekroczył wiele muzycznych granic, jakby mówił: serio? tak żeście zaskorupieli w swych wygodnych wykonawczych konwencjach? posłuchajcie, o czym może być ta muzyka. Dla mnie remedium na wszelkie "tak powinno się grać barok". Czysto ecowskie "ma gavte la nata". Niestety, w sieci nie ma filmu, bez obrazu szok wydaje się jeszcze większy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz