sobota, 22 grudnia 2018

Dwa razy Mesjasz



Koncerty w Filharmonii (Narodowej) mojego rodzinnego miasta są dla mnie zawsze wyjątkowe.
To miejsce, które w niewielkim tylko stopniu się zmieniło. Miejsce, w którym jako młody człowiek - uczeń, student,  - bywałem wciąż i wciąż, które było dla mnie synonimem muzycznego luksusu, wielkiego świata; miejsce, które ukształtowało moje marzenia o karierze muzyka. Że ja też kiedyś ... tam ...no właśnie ...
Są już w Polsce efektowne, nowoczesne, dopieszczone akustycznie sale koncertowe. One jednak tradycję bywania dopiero budują.
Filharmonia Narodowa ustępuje na pewno pod wieloma względami tym nowym miejscom; swojej tradycji na nowo budować jednak nie musi. Ta tradycja już jest, a ja osobiście mam moją własną historię wysłuchanych i zagranych tu koncertów, spotkań i fascynacji.
Ciepłe i bliskie to dla mnie miejsce.
Niesamowite jest też spotykanie ludzi, których znam jednak bardziej niż przelotnie; spotkanie z kolegami ze szkoły, muzykami, którzy brali udział w firmowanych przeze mnie projektach oratoryjnych z czasów Sine Nomie & Concerto Polacco ... to nawet trudno określić, ale tak - jestem warszawiakiem!

Mesjasza gram już w FN po raz drugi; według programu ostatni raz - 17 lat temu - z Kazimierzem Kordem; wielkim propagatorem muzyki oratoryjnej.
Drugi raz grałem również z Martinem Haselböckiem - ostatnio "Pory roku"Haydna dwa lata temu.
Dyrygent sporo mówił o budowaniu dramaturgii Mesjasza. Co ciekawe: piątkowy i sobotni koncert właśnie pod tym względem; zupełnie różnego narastania emocji, innego rozłożenia punktów kulminacyjnych; bardzo się od siebie różniły.
Dużo mocnych punktów: soliści, świetnie brzmiący chór, wiele znakomicie wykonanych partii instrumentalnych; pozwalam sobie jednak selektywnie wyrazić mój subiektywny podziw dla kunsztu mojego przyjaciela - Piotra Wilczyńskiego, który fantastycznie okiełznał wielkie filharmoniczne organy nadając temu wykonaniu rzadko spotykaną moc i wielkość.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz