Już wiele lat temu próbowałem ściągnąć Marka do Katowic. Ale fakt, że ktoś tak wybitny, jeden z pionierów muzyki dawnej jest na miejscu, do wzięcia robił w tamtych czasach wrażenie tylko na mnie. No, może jeszcze na ludziach, którzy wtedy mieli do gadania jeszcze mniej niż ja. Udało mi się dopiero trzy lata temu. Mark na bardzo skromnych warunkach współpracuje z naszą Katedrą Klawesynu i Historycznych Praktyk Wykonawczych. Jest uwielbiany przez studentów, cicho i dyskretnie robi swoje nigdy nie użalając się na coraz gorsze kolejowe połączenia między Łodzią a Katowicami.
Mark posiada fantastyczny dystans i klasę. Nigdy nie słyszałem, aby kogokolwiek wprost krytykował. Przy czym nigdy nie jest to ukrywanie prawdy, czy koniunkturalne milczenie. To po prostu klasa wyrażająca się w skromności i dyskrecji. Mark nie tylko gra (wiola da gamba, wiolonczela); jest również lutnikiem budującym własne instrumenty i doradzającym innym. Ale jest to ktoś, kto własnej wielkości nie okazuje na zewnątrz.
Uważam, że to nasze niewyobrażalne szczęście , że ktoś tego formatu jest między nami.
I oto w Katowicach - na koncercie 7 grudnia nowe markowe dziecko: sześciu wiolistów zjednoczonych w Newtown Consort (ze wsparciem sopranistki Dagmary Świtacz). Cicha, szlachetna, klimatyczna muzyka. Bardzo chciałbym, aby ta unikalna w polskich warunkach inicjatywa stworzenia stałego i regularnie grającego consortu przetrwała.
Polecam ten artykuł wszystkim moim znajomym :)
OdpowiedzUsuń