środa, 5 grudnia 2012

Komin do Boga

Mój organowy szlak zawiódł mnie tym razem do Połocka na Białorusi; miasta, które zawsze chciałem zwiedzić między innymi za sprawą osoby Symeona Połockiego – jednego z najznakomitszych poetów polskiego baroku uważanego jednocześnie za twórcę rosyjskiego wiersza sylabicznego; niejako nowożytnej poezji w tym języku. Symeon był wychowankiem  jezuickiego kolegium w Połocku, a potem prawosławnym mnichem, nauczycielem carskich dzieci w Moskwie i autorem projektu oświaty dla Rosji. Połockie muzeum (mieszczące się zresztą w dawnym jezuickim kolegium) przechowuje kopię manuskryptu wiersza, w którym tytuł jest napisany po polsku, a sam wiersz po rosyjsku (za to zapisany nietypowo - „latynką”). Myślę, że byłby to godny patron tego, co między wschodnimi i zachodnimi Słowianami dziać się powinno.

Miasteczko jest malowniczo położone w miejscu połączenia rzek Połoty i Dźwiny; zachowały się liczne zabytki (m.in. owo jezuickie kolegium, kościoły, cerkwie, dworki i urokliwe drewniane domki nad Dźwiną).
 

Jednym z najwspanialszych doznań jest zanurzenie się w ciszy XII-wiecznej cerkiewki klasztoru założonego przez św. Eufrozynę Połocką (kolejny symbol – święta tak katolickiego, jak prawosławnego obrządku...) . Mimo rusztowań i trwającej rekonstrukcji obiektu zwiedzający ma wrażenia oddychania powietrzem głębokiego średniowiecza; niesłychane wrażenie robi również malutka celka, w której Eufrozyna spędzała swoje pobożne życie.
Organistka – Ksenia Pogorelaja, dzięki której znalazłem się w tym cudownym miejscu powiedziała mi, że to właśnie tam czuje bezpośrednią, mistyczną łączność z Bogiem; najkrótszą drogę, komin.
Coś, czego Jej zdaniem brakuje w Soborze św. Sofii – miejscu organowych koncertów. To jedna z najstarszych świątyń prawosławnych (XI wiek); obecnie - muzeum i sala koncertowa.  Oryginalna budowla padła ofiarą wybuchu amunicji w 1710 roku; ale już w 1705 roku miejscowi bazylianie zostali zamordowani za sprawą  pijanego cara – Piotra I (podobno chcąc znieważyć unicką cerkiew zażądał wpuszczenia go za Carskie Wrota). W XVIII wieku świątynię odbudowano w stylu dojrzałego, majestatycznego włosko-wileńskiego baroku. Obecne spustoszenia są już dziełem bliższych nam czasów, choć pewnie fakt przekształcenia świątyni Boga w świątynię sztuki nie jest jeszcze najgorszym losem, jaki może spotkać takie miejsce. Ksenia powiedziała mi, że dla niej zdemolowane i ogołocone z obrazów wnętrze pozbawione jest tej mistyki co spaso-eufrozyński monastyr...a ja miałem wrażenie, że mimo zniszczeń i fizycznego zdekonsekrowania to właśnie sama struktura architektoniczna – mocna i czysta - sprawia, że odczuwamy ów „komin do Boga”.  Może nawet – bez całego barokowego teatrum obrazów i rzeźb – silniej? A może fakt, że takie miejsce trwa mimo wszelkich przejawów ludzkiego barbarzyństwa i okrucieństwa jest też ważnym świadectwem jaśniejszych stron ludzkiego ducha? 

W postsowieckim obszarze sale organowe zazwyczaj znajdują miejsce w dawnych świątyniach. Zadziwiający jest dla mnie ten „głód” i potrzeba organów w Rosji, na Ukrainie i Białorusi...Rozumiana niewątpliwie przez pryzmat wschodniej, prawosławnej wrażliwości... Fascynuje mnie umiejętność tworzenia własnej tradycji organowej, bez zakorzenienia organów w liturgicznej codzienności (choć akurat w Połocku jest też czynny kościół katolicki i wielu katolików).  Fascynujące i piękne dla mnie jest to, że w tych miejscach za każdym razem spotykam zaangażowanych, ciepłych i mądrych ludzi. Nie ukrywam, że to jest właśnie moja ulubiona publiczność. To dla nich najbardziej lubię grać.
Myślę, że w radzieckim świecie (ale może się mylę) takie miejsca – sale koncertowe, miejsca koncertów organowych, może teatry – stanowiły enklawy piękna gromadzące pięknych ludzi. Dzisiejsza rzeczywistość nie jest już mimo wszystko aż tak trudna, ale owo ciepło było tak mocne, że trwa nadal.
 
A ja podróżując w tamtym kierunku szukam wciąż jakiejś utraconej (a teraz odzyskiwanej) części mojej słowiańskiej duszy. Dzisiejsza Polska i znani mi Polacy bardzo mocno orientują się na Zachód. Jakże często wypieramy się wschodniej części naszej tożsamości. Kiedy słucham muzyki kościoła wschodniego to mimo mojego „systemowego” niedowiarstwa słowiańskie słowa wzbudzają we mnie zupełnie inne, bardziej bezpośrednie emocje niż łacińskie (znane mi przecież również) teksty kompozycji europejskich.
Nie warto wypierać się Wschodu. W dużym stopniu jesteśmy jego częścią.

A tak żegnał mnie po koncercie rozświetlony Sofijski Sobor – ciepło i przyjaźnie.
 
 
Przy okazji podziękowania dla wspaniałych i ciepłych ludzi, których spotkałem - Saszy, Ksenii, Raila, Lidii, Leny i jeszcze Leny i ...
 

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz