środa, 7 października 2020

29 lat w katowickiej Akademii

 

Pożegnania są zawsze trudne, a pożegnanie z uczelnią, z którą związany byłem przez 29 lat na pewno do łatwych nie należy.

Kiedy w 1991 roku zaczynałem tu pracę uczelnia była zupełnie inna. Ale choć ta cudowna przestrzeń, która w tak fascynujący sposób łączy to dawne i to nowe i stanowi platformę spotkań jeszcze nie istniała, to już wtedy katowicka Akademia byłą inna od pozostałych i miała swoją własną, niepowtarzalną atmosferę jako nośnik długiej, odrębnej tradycji. Była też, w pewnym sensie, znacznie bardziej śląska niż dziś. Tak, to były inne czasy… Kiedy potrzebowałem zanocować w pokoju gościnnym to często odbywało się to w pokoju dwuosobowym z kimś innym. Często był to Bernard Maseli, co ciekawe…

Do współpracy zaproszony zostałem przez prof. Juliana Gembalskiego, który budował wówczas własną Katedrę Organów, niezależną od funkcjonującej przedtem jednostki międzyuczelnianej obejmującej pół Polski (drugą połową władał Kraków :-) ). Jego klasa, a potem katedra była czymś nowym i niespotykanym na gruncie polskim. Przede wszystkim dlatego, że to były organy (a potem i klawesyn też!) na serio, bez kompromisów. Na sto procent. Z bardzo wyraźnym rysem śląskim i osadzeniem w eksplorowaniu miejscowego instrumentarium, a jednocześnie – pod względem sztuki wykonawczej – bez kompleksów wobec świata. Granie i studiowanie na najwyższym możliwym poziomie, bez układów i układzików z prawdą, z pasją, entuzjazmem i ogromną wolą tworzenia i budowania czegoś jednocześnie lokalnego i światowego. Bardzo mi to imponowało i, myślę, że stało się wzorem dla wielu moich późniejszych działań. A na pewno czymś do czego zawsze później musiałem się odnosić.

Przez długi czas do Katowic dojeżdżałem starając się być takim zamorskim ekspertem. Ograniczałem się do budowania własnej klasy klawesynu. I to mi się chyba udało. Udało mi się chyba stworzyć własną szkołę gry, odrębną od innych szkół klawesynowych w Polsce. Bardzo starałem się, aby moi studenci nie stawali się moimi kalkami szanując ich własne pomysły. Ale chyba wielu z nich przejęło to, na czym mi zależało. Dbałość o dźwięk (bo to pierwsze zadanie każdego muzyka; wypracować wydobycie, „emisję” dźwięku na własnym instrumencie), jego piękno, zrozumienie stylu, wyrazista artykulacja i precyzyjne podejście do rytmu. Często pracowaliśmy też pod kątem konkursów; przygotowywanie studentów do konkursów, praca nad ich siłą psychiczną niezbędną w tego typu zawodach stała się również moją pasją (tym bardziej, że mi tej konkursowej siły w moich studenckich latach często brakowało...)

To cząstkowe zaangażowanie zmieniło się w roku 2008, kiedy to namówiono mnie do kandydowania na stanowisko rektora. Wybory na szczęście przegrałem, ale jakoś zostałem prorektorem. Miało to swoje wady i zalety. Zaletą była możliwość powolnego budowania rzeczy nowych i, z mojego punktu widzenia, wartościowych. Katowice wkrótce stały się pierwszą uczelnią dysponującą historycznym fortepianem. Powstała orkiestra barokowa. A po czterech latach, kiedy przestałem już (również na szczęście) być prorektorem powstała Katedra Klawesynu i Historycznych Praktyk Wykonawczych. Zapuściłem tradycję koncertów oratoryjnych. Jako pierwsza uczelnia muzyczna  Katowice otrzymały grant Narodowego Centrum Nauki, a realizował ten grant właśnie kierowany przeze mnie zespół.

Moje obowiązki kierownika Katedry starałem się traktować poważnie. Jednym z priorytetów było zapewnienie moim współpracownikom godziwych warunków zatrudnienia: nie na umowach śmieciowych, a stałych kontraktach z możliwością awansu. Starałem się otaczać ludźmi, których granie i umiejętności ceniłem. Nie tymi, którzy mi potakiwali. Szybko okazało się, że chęć budowania prawdziwej katedry nie była podzielana przez ówczesną władzę. Uważając, że jestem odpowiedzialny za odpowiedni status i pozycję moich współpracowników, i będąc przekonanym, że trwanie na wygodnej posadce w momencie kiedy młoda katedra nie otrzymuje żadnych nowych możliwości etatowych jest niemoralne, zrezygnowałem na przełomie 2014 i 2015 roku. Nie byłem w stanie zaakceptować firmowania moim nazwiskiem jednostki, która miała istnieć tylko po to, aby coś pozorować. Nie wyobrażałem sobie prowadzenia katedry na pół gwizdka, dla własnej wygody finansowej, potakując grzecznie władzy i wykorzystując moich współpracowników zatrudnianych na śmieciowych umowach. Ten brak możliwości rozwoju i blokowanie rozwoju kadry były powodem (oficjalnym i rzeczywistym) mojej rezygnacji. Może trzeba było odczekać, ale myślę, że dziś postąpiłbym tak samo. Moje wartości etyczne pozostają w tym punkcie niezmienne. 

W 2016 roku przyjąłem propozycję pracy w Krakowie. To osobny temat, do którego pewnie na tym blogu wrócę. Z Katowicami związany byłem już tylko na pół etatu; starając się jednak pracować nie „od-do” i wciąż budować coś dobrego dla tego środowiska na innych nieco (gorszych dla mnie) warunkach. Chyba największym moim osiągnięciem w tym okresie był pomysł konkursu basso continuo i partimento. Myślę, że ta impreza rozsławiła katowicką uczelnię na pewno nie kojarzoną w szerokiej Europie z klawesynem daleko poza granicami Polski. Nigdy nie zapomnę tego zdziwienia w oczach uczestników, że w Katowicach, które wydawały im się końcem świata, dzieją się takie rzeczy... 

Jednocześnie nie dało się nie odczuć , że jest tu dla mnie coraz mniej miejsca.

Czy jest mi przykro i smutno? Nie będę ukrywał, że tak, bo chyba wszyscy czytelnicy wyczuliby moją nieszczerość. Chyba najbardziej z tego powodu, że to budowanie – nie dla własnej korzyści (choć na pewno dla własnej satysfakcji), tworzenie rzeczy cennych dla środowiska nie doczekało się zdawkowego i powiedzianego choćby przez zęby "Dziękuję"... Może raz i to ze strony tego Rektora, który był akurat przeciwnikiem uprawianej przeze mnie dziedziny muzyki … Ciekawe …

Ale, nie o tym jest ten wpis. To pożegnanie miejsca, które przez wiele lat było moim drugim (a może nawet czasem pierwszym) domem; miejsca, które uważam za piękne i pełne perspektyw; miejsca, z którym związane jest wiele pięknych wspomnień. Miejsca, w którym na zawsze pozostawiam 29 lat pracy i życia, i ogromną część mojego serca.